sobota, 25 maja 2013

Księga II Rozdział IV

Rozdział IV




           Ucisk na jej szyi zelżał, by po chwili całkowicie zniknąć. Alysson łapczywie nabrała powietrza mrugając oczami, aby przywrócić ostrość widzenia. Krztusząc się, złapała się za szyję i zaczęła rozcierać obolałe mięśnie. 
- W porządku? – Usłyszała męski głos i zerknęła w kierunku, z którego dochodził. Zobaczyła wysokiego bruneta w czarnej marynarce i szarym podkoszulku wyciętym w serek pochylającego się nad zastrzeloną kobietą. „Dziwne…” – pomyślała Alysson – „Nie przypominam sobie żebym słyszała strzały.”
- Kim jesteś? – Zapytała przenosząc wzrok na mężczyznę i ostrożnie wstała z podłogi. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu pistoletu, który upuściła podczas walki z Okami, jednak nigdzie go nie widziała.
- Tego szukasz? - Zapytał mężczyzna i z cynicznym uśmiechem na ustach zaczął bawić się pistoletem. Widząc, że Alysson rzuca nerwowe spojrzenie w stronę sztyletu leżącego obok łóżka, rzucił do niej pistolet, który dziewczyna odruchowo złapała. Chciał w ten sposób pokazać jej, że przybył tu by jej pomóc, a nie by ją zabić.
- Jestem Balthazar. Castiel prosił mnie żebym ci pomógł. – brunet oparł się ręką o ścianę i zmierzył ją znudzonym wzrokiem.
- Castiel? Znasz go? – Zapytała ciągle ściskając w dłoni pistolet, tak na wszelki wypadek, gdyby ów Balthazar okazał się jednak jej wrogiem, a nie przyjacielem. Popatrzyła na niego podejrzliwie zachowując bezpieczną odległość – Jesteś aniołem?
- Można powiedzieć, że jestem uciekinierem z niebios. Podobnie jak twoja matka, prawda?. – Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie i przekrzywił głowę. – Odłóż ten pistolet, bo jeszcze sobie krzywdę zrobisz.
- Jaką mam pewność, że jesteś przyjacielem Castiela? – Zapytała mrużąc oczy.
- Możesz mi wierzyć albo i nie. Nie obchodzi mnie to. – Odepchnął się od ściany i powoli podszedł do niej. – Uratowałem ci życie, więc chyba należy mi się jakieś podziękowanie, prawda?
Nachylił się i popatrzył na nią wyczekująco. Alysson prychnęła cicho i wywróciła teatralnie oczami.
- Dziękuję. A teraz skoro już tu jesteś to pomóż mi z tym ciałem – powiedziała wskazując głową na leżącą kobietę. Wyminęła go i podniosła z podłogi sztylet, lecz kiedy się odwróciła, Balthazara już nie było.


~*~

           Zakopała Okami, uprzednio oczywiście dźgając ją siedem razy bambusowym sztyletem, aby mieć pewność, że japoński potwór już nikogo więcej nie zabije. Wrzuciła łopatę do bagażnika i wsiadła do samochodu. Wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer Sama.
- Hej Sam. Właśnie zamknęłam sprawę w Vermont i pomyślałam, że gdybyś potrzebował pomocy przy jakiejś robocie to jak na razie jestem wolna – powiedziała zagryzając wargę. Czuła się dziwnie rozmawiając normalnie z Samem po tym wszystkim, co się niedawno wydarzyło, jednak nie miała wyboru. Wróciła do życia i musiała znów zacząć normalnie żyć. O ile życie łowcy można nazwać normalnym.
- Właśnie miałem do ciebie zadzwonić. Poluję w Cicero na grupę dżinów i przydałaby mi się twoja pomoc. Przy okazji poznałabyś Campbellów – głos Sama był swobodny jakby w ogóle nie przejmował się tym, że spędził noc z byłą dziewczyną swojego brata.
- W Cicero? – Alysson odchrząknęła słysząc nazwę miasta. Przed jej oczami natychmiast pojawił się widok szczęśliwego Deana i nieznajomej kobiety.
- Tak, polują na Deana i jego rodzinę – Młodszy Winchester powiedział to bez skrępowania, nie zdając sobie nawet sprawy jak bardzo tymi słowami rani Alysson.
- Ok. Pomogę ci, ale pod warunkiem, że nie spotkam się z Deanem. On nie może się dowiedzieć, że żyję. – Przerwała na chwilę słysząc w słuchawce dźwięk oznaczający drugą rozmowę. Zerknęła przelotnie na wyświetlacz. – Mam drugą rozmowę, zadzwonię za chwilę.
Rozłączyła się z Samem i odebrała drugi telefon.
- Benny to nie jest odpowiedni moment. Jeśli to nic poważnego możesz zadzwonić później? – Zapytała, przeczesując włosy palcami i ocierając krople potu z czoła.
- W mieście jest łowca. Chyba na mnie poluje – Benny zawsze był opanowany, jednak teraz w jego głosie wyczuła zdenerwowanie.
- Co? Benny miałeś być ostrożny – powiedziała z wyrzutem Alysson i westchnęła zrezygnowana. Wszystko zawsze było na jej głowie.
- Nikogo nie zabiłem, jeśli o to ci chodzi. Nie wiem jak dowiedział się, że jestem wampirem. Może po prostu poluje na inne gniazdo, ale lepiej by było gdybyś tutaj przyjechała, tak na wszelki wypadek. Może to jakiś twój znajomy i spróbujesz się z nim jakoś dogadać? – Benny przerwał na chwilę, po czym dodał prosząco: - Odnalazłem tu swoją prawnuczkę i nie chcę żeby stała jej się jakaś krzywda. Alysson to jest ostatnia rzecz, o jaką cię proszę.
- Ok, przyjadę najszybciej jak tylko będę mogła. – Rozłączyła się i potarła dłonią skronie. Z piskiem opon skręciła na autostradę prowadzącą do Luizjany i ponownie wybrała numer Sama.


~*~

           Zaparkowała przed przydrożną knajpką i wysiadła z samochodu. Weszła do budynku i rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. Jak w prawie każdej taniej jadłodajni sala była obskurna i zaniedbana. Zarysowane stoliki, zdarte krzesła, odrapane ściany. W powietrzu unosił się zapach tłuszczu i dymu papierosowego, przytłaczając rzadką klientelę. Alysson podeszła do odrapanego baru, prawdopodobnie niegdyś pomalowanego na zielono i usiadła na jednym ze zniszczonych krzeseł. Po chwili podeszła do niej niska brunetka z szerokim uśmiechem na ustach, całkowicie niepasująca do ogólnego wystroju baru. 
- Co podać? – Zapytała wyciągając z fartucha notes i popatrzyła wyczekująco na Alysson.
- Na razie tylko kawę. – Kelnerka pokiwała głową i odeszła. Alysson w tym czasie rozejrzała się uważnie po sali. Nie zauważyła niczego podejrzanego, a tym bardziej nie dostrzegła Benny’ego, który powiedział jej, że tutaj może go znaleźć. Po chwili kelnerka postawiła przed Heid filiżankę z kawą.
- Przepraszam, Elizabeth – przeczytała imię na plakietce i uśmiechnęła się do dziewczyny. – Wiesz gdzie mogę znaleźć Benny’ego Lafitte?
- Kogo? Wybacz, ale nie słyszałam o kimś takim. Popytaj na mieście, może ktoś go zna – powiedziała Elizabeth i odeszła przyjąć zamówienie od siwiejącego mężczyzny, siedzącego przy stoliku pod oknem. Alysson westchnęła i wyciągnęła telefon. Wybrała numer Benny’ego. Mężczyzna jednak nie odbierał, wiec łowczyni dopiła swoją kawę i położyła na ladzie pieniądze. Wstała z krzesła i chciała już wyjść, lecz jej wzrok przykuło zdjęcie wiszące naprzeciw baru.
- Kim jest ten mężczyzna na zdjęciu? – Zapytała przechodzącą obok kelnerkę, wskazując ręką na fotografię.
- To Roy, pracuje tutaj na nocną zmianę. Znasz go? – Odpowiedziała kelnerka wycierając ściereczką szklankę.
- Tak, to mój stary znajomy. Powiedz mu żeby zadzwonił pod ten numer, gdybyś spotkała go wcześniej niż ja – Alysson napisała pospiesznie na serwetce swój nowy numer telefonu i podała go Elizabeth.
- Jasne, przekażę mu.
- Dzięki za kawę – rzuciła przez ramię Alysson i wyszła z kawiarni.


~*~

           Weszła do niewielkiego lasu i od razu zauważyła rozwalającego się kampera Benny'ego. Podeszła bliżej i zobaczyła mężczyznę kończącego coś zakopywać. Na jego dłoniach była świeża krew.
- Cześć Benny, a może wolisz żebym mówiła do ciebie Roy? - Zapytała opierając się o jedno z drzew. Wampir odłożył łopatę i odwrócił się do niej.
- To nie byłem ja, Alysson - Powiedział wycierając dłonie. Heid prychnęła pod nosem i założyła ręce na piersiach.
- Więc może wytłumaczysz mi, co robisz tutaj, zakopując kobietę z rozszarpanym gardłem, która została zamordowana wczoraj wieczorem?
Benny westchnął zrezygnowany i zaczął opowiadać wszystko od początku, zaczynając od jego pierwszego przybycia do baru Elizabeth. Alysson wysłuchała go uważnie i w końcu pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że w Carencro jest jeszcze jeden wampir? - Zapytała marszcząc brwi.
- Nie chciałem cię w to mieszać; myślałem, że sam sobie z tym poradzę, ale później pojawił się ten łowca, a ofiar było coraz więcej. Musiałem do ciebie zadzwonić.
- Mówiłeś, że ten wampir, Desmond zaproponował ci miejsce w swoim gnieździe. Zgodziłeś się? - Zapytała niepewnie Alysson.
- Oczywiście, że nie, ale on nie odpuści. Te ofiary były ostrzeżeniem dla mnie. Ale nie martw się, zajmę się nim - wyjaśnił Benny i wziął w dłoń maczetę leżącą na ziemi.
- Chciałeś chyba powiedzieć, że razem się zajmiemy tym - powiedziała Alysson, otwierając bagażnik i pokazując mu strzykawki z krwią nieboszczyka. - Mogą się przydać.
- Nie odpuścisz, prawda?
- Ani mi się śni - powiedziała z uśmiechem i zatrzasnęła bagażnik.

           Wysiadła z samochodu upewniając się uprzednio, że ma przy sobie wystarczającą ilość krwi nieboszczyka.
- Więc jaki jest plan? - Zapytała zerkając na Benny'ego.
- Nie ma planu - odpadł wampir zaciskając dłoń na maczecie.
- Czyli jak na każdym normalnym polowaniu - Alysson uśmiechnęła się do niego szeroko i razem weszli do opuszczonego magazynu. Włączyła latarkę i pokazała Benny'emu żeby się rozdzielili. Poszła w prawo zaglądając uważnie w każdy kąt. Nagle usłyszała za sobą kroki. Zacisnęła dłonie na maczecie i odwróciła się gwałtownie chcąc zadać cios, jednak blond włosy wampir był szybszy. Wyrwał jej broń i przerzucił ją przez ramię tak, że wylądowała na jakiejś skrzynce. Chciała się podnieść, lecz mężczyzna usiadł na niej obezwładniając ją.
- Benny nie mówił, że przyprowadzi kolacje - powiedział wampir i chwycił ją za szyję. Alysson syknęła cicho i wyswobodziła jedną dłoń z uścisku mężczyzny, aby sięgnął do kieszeni kurtki, gdzie ukryła strzykawkę z krwią nieboszczyka.
- Może nie chciał się dzielić? - Zapytała i zamachnęła się strzykawką, aby wbić ją w ramie mężczyzny, jednak ten chwycił jej rękę i ścisnął ją roztrzaskując strzykawkę i raniąc tym samym dłoń Alysson. Wampir pochylił się nad nią i wbił zęby w jej szyję. Alysson chciała go odepchnął, jednak była zbyt słaba. Po chwili jak przez mgłę zobaczyła, że Benny chwyta wampira za kurtkę i odcina mu maczetą głowę.
- Długo to trwało - powiedziała dotykając miejsca, w które ugryzł ją wampir. Syknęła cicho i wstała z ziemi.
- Prawie jak za starych czasów - powiedział Benny i zatrzymał wzrok na ranie Alysson, z której ciągle sączyła się krew. Jego warga niebezpiecznie drgała.
- Benny, wszystko w porządku? - Zapytała widząc w jego oczach głód.
- Tak - odparł Benny unikając jej wzroku i wyszedł z magazynu.

           Wyszła za Bennym z magazynu przytrzymując przy ranie chusteczkę.
- Będę musiał stąd wyjechać, prawda? - Zapytał mężczyzna nie patrząc na nią.
- Nie masz wyjścia. Jak wieść się rozniesie, łowcy zaczną cię ścigać i sam nie dasz im rady. Musisz zaszyć się gdzieś, gdzie nikt cię nie znajdzie - powiedziała podchodząc do niego.
- Chyba znam takie miejsce. Do zobaczenia, Alysson – powiedział Benny i wsiadł do swojego kampera.

           Siedziała w samochodzie jadąc w stronę autostrady prowadzącej do stanu Indiana, gdy zadzwoniła jej komórka. Zerknęła na wyświetlacz i odebrała.
- To ja, Elizabeth. Miałam zadzwonić, kiedy go spotkam – usłyszała w słuchawce roztrzęsiony głos.
- Mówisz o Royu? Jest tam? – Zapytała Alysson przeczesując palcami włosy.
- Po prostu przyjedź, dobrze? – Z ust Elizabeth wyrwał się cichy szloch, po czym rozmowa została przerwana. Alysson rzuciła telefon na fotel pasażera i z piskiem opon zawróciła w stronę miasta, przeklinając pod nosem Benny’ego.

           Zaparkowała przed barem i wysiadła z samochodu uprzednio chowając pistolet za paskiem od spodni. Zerknęła na wyświetlacz komórki. Dzwoniła do Benny'ego z dziesięć razy, jednak ten nie dawał żadnego znaku życia. Rozejrzała się po parkingu i zmarszczyła brwi. Była zaledwie dwudziesta trzydzieści, a knajpa wydawała się już opustoszała. Oprócz niej w okolicy nie było żywego ducha, co wydawało się dziwne, bo to miasto dopiero wieczorem zaczyna tętnić życiem. Alysson podeszła do lekko uchylonych drzwi i zacisnęła dłoń na rączce pistoletu. Z wnętrza sali doszedł ją cichy dźwięk, coś pomiędzy szlochem, a jękiem. Alysson bez wahania pchnęła drzwi i weszła do pomieszczenia. Na środku sali siedziała kelnerka, z którą wcześniej rozmawiała, a u jej stóp w kałuży krwi leżał czarnoskóry mężczyzna. Heid podbiegła do dziewczyny przelotnie zerkając na jej zakrwawione ręce i ubranie.
- Spokojnie, jestem z policji. Już nic ci nie grozi - objęła ramieniem przerażoną kobietę, starając się ją uspokoić.
- To był Roy. On… Rozszarpał zębami szyję tego mężczyzny, a potem po prostu uciekł - powiedziała przerywanym głosem Elizabeth i otarła z twarzy łzy. Alysson zerknęła na martwego mężczyznę. Od razu go rozpoznała. Był to Gordon Walker*, najbardziej zawzięty łowca wampirów, o jakim kiedykolwiek słyszała. Bobby dużo jej o nim opowiadał i Alysson była pewna, że nigdy nie chciałaby spotkać go na swojej drodze. Łowczyni podeszła do mężczyzny i przyjrzała mu się uważnie. Natychmiast zauważyła ślady zębów na jego szyi. Teraz miała już pewność, że tej kelnerce nic się nie przywidziało i to na pewno Benny zabił Walkera. Wyprostowała się i podeszła do Elizabeth.
- Trafisz sama do domu? - Zapytała pomagając jej wstać. Kiedy dziewczyna pokiwała głową, Alysson dodała: - Nie musisz się bać, już nic ci nie grozi.
- A co z Royem? Złapiecie go? - Zapytała Elizabeth ciągle drżąc ze strachu.
- Już nigdy nie pojawi się w twoim życiu. Możesz być tego pewna - Alysson położyła jej rękę na ramieniu i odprowadziła ją do drzwi, po czym sama zabrała się do sprzątania krwi z podłogi.



* Wiem, że Gordon Walker w serialu zginął w inny sposób, ale w moim opowiadaniu postanowiłam to zmienić:)

niedziela, 12 maja 2013

Księga II Rozdział III

Rozdział III


           Obudziły ją promienie słoneczne padające przez okno prosto na jej twarz. Zmrużyła oczy i przeciągnęła się delikatnie. Zerknęła na śpiącego obok Sama i w jednej chwili wszystkie wspomnienia wczorajszego wieczoru wróciły. Nie mogła zaprzeczyć, że młodszy Winchester był inny. Bardzo się zmienił od czasu jej śmierci. Szczerze mówiąc ta wersja Sama trochę ją przerażała. Ale bardziej przerażało ją to, że ta ciemna strona Winchestera zaczęła ją niebezpiecznie pociągać. Jednak to nie zmieniało faktu, że ciągle traktowała go tylko jak najlepszego przyjaciela. Przy nim czuła się potrzebna i wyjątkowa. Przy nim nie musiała uważać na każde słowo, które mogłoby wywołać kłótnię. Przy nim nie musiała się bać, że zostawi ją i znów będzie zdana tylko na siebie. Przy nim po prostu mogła być sobą.

           Westchnęła ciężko i ostrożnie, żeby nie zbudzić chłopaka, wyszła z łóżka. Wyciągnęła z torby świeże ubrania i poszła do łazienki. Weszła pod prysznic i odkręciła kurek pozwalając, aby ciepła woda rozluźniła wszystkie jej mięśnie i zmyła wspomnienia minionej nocy. Po kilku minutach zakręciła wodę i owinęła się puchowym ręcznikiem. Założyła czyste ubrania i wyszła z łazienki starając się nie narobić hałasu. Wyciągnęła z torby notes i wyrwała z niego kartkę, na której napisała kilka słów wyjaśnienia. Zostawiła ją na stoliku, tak aby Sam po przebudzeniu od razu ją znalazł i wyszła z pokoju. Przeszła przez długi korytarz motelu i wtedy usłyszała dźwięk komórki. Wyciągnęła telefon z torebki i odebrała połączenie.
- Już się za mną stęskniłeś, Bobby? – Powiedziała do słuchawki nie mogąc powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Przytrzymując jedną ręką telefon, drugą starała się otworzyć drzwi samochodu.
- Dobrze, że chociaż poczucie humoru ci się nie zmieniło – odparł sarkastycznie Bobby, po czym dodał: - Mam dla ciebie robotę w Groton w Vermont.
- Świetnie, właśnie miałam sobie czegoś szukać. Co to za robota? – Powiedziała przekładając słuchawkę do drugiej dłoni i zapaliła samochód.
- Zabójstwo trzech kobiet w ciągu dwóch tygodni. Zostały im wyrwane serca, brakuje też sporych kawałków ciała i prawie w ogóle nie miały w sobie krwi.
- Wilkołak? – Zapytała z powątpiewaniem Alysson i zjechała na autostradę.
- Bardzo możliwe, chociaż to trochę dziwne nawet jak na wilkołaka. Sprawdzisz to?
- Jasne, już tam jadę. – Powiedziała, po czym rozłączyła się.


~*~

           Odwrócił się na bok wyciągając rękę przed siebie, jednak miejsce obok niego było puste. Otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Nie było nawet śladu, że ktoś oprócz niego przebywał w pomieszczeniu. Założył spodnie i podszedł do stolika, na którym leżała niewielka kartka. 


Musiałam pilnie wyjechać. Przepraszam. Wkrótce się odezwę.


Przeczytał te kilka słów i choć nie było podpisu od razu rozpoznał charakterystycznie pochylone pismo Alysson. Popatrzył obojętnie na karteczkę, po czym zgniótł ją w dłoni i wrzucił do kosza. Wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer swojego dziadka.
- Znalazłem robotę w Cicero w Indianie. Podejrzewam, że to grupa dżinów i przydałaby mi się pomoc – powiedział Sam i zamilkł na chwilę wsłuchując się w odpowiedź Campbella. – Będę tam za dwie godziny.
Rozłączył się i schował telefon. Założył na siebie koszulę w kratkę i spakował swoje rzeczy do torby. Wziął kluczyki do samochodu i wyszedł z pokoju.


~*~

           Wygładziła czarną spódnicę i weszła do biura szeryfa. Przywitał ją pulchny mężczyzna rozparty wygodnie na rozwalającym się krześle. Na biurku leżały sterty dokumentów i akt.
- Agentka Evans, FBI – powiedziała pokazując podrobioną odznakę.
- Szeryf Martin Price – siwiejący już mężczyzna wstał ociężale z krzesła i podał jej dłoń, którą Alysson niechętnie uścisnęła.
- Jestem tu w sprawie zabójstwa Scarlett Ross. Wiecie już, co ją zabiło? – Zapytała siadając naprzeciwko szeryfa.
- Myślałem, że skoro FBI zajmuje się tą sprawą, to zapoznała się już pani z aktami. Nie mogę powiedzieć nic więcej, co się tam znajduję. Szczerze mówiąc nie mamy zbyt wielu dowodów w tej sprawie. – Uciął mężczyzna jakby urażony jej pytaniem. Od razu było widać, że jak prawie każdy funkcjonariusz policji nie lubił współpracować z federalnymi. – Dlaczego FBI interesuje się tą sprawą?
- Musi pan przyznać, że jej śmierć nie można zaliczyć do rutynowych spraw – powiedziała wymijająco, po czym podniosła się zawiedziona, że nie dowiedziała się niczego przydatnego. – Chcę dostać kopie wszystkich dokumentów dotyczących jej sprawy i innych, podobnych morderstw.
- Oczywiście, moja asystentka wszystko pani dostarczy – powiedział mężczyzna odprowadzając ją do drzwi. Alysson domyślając się, że szeryf chce się jej jak najszybciej pozbyć, uśmiechnęła się do niego sztucznie i wyszła z gabinetu.

           Siedziała na łóżku w jedynym motelu w mieście i przeglądała dokumenty w sprawie zabójstwa Scarlett Ross. Nie dowiedziała się z nich niczego, co mogłoby pomóc jej rozwiązać tę sprawę. Już miała odrzucić dokumenty, gdy coś przykuło jej uwagę.
W ciele ofiary znaleziono zwierzęcy kieł, prawdopodobnie wilka.
„A więc jednak wilkołak.” - Pomyślała i westchnęła cicho – „Miałam nadzieję, że jednak ominie mnie wizyta w prosektorium.” Wstała z łóżka i zarzuciła na ramiona elegancką marynarkę. Schowała do kieszeni fałszywą odznakę i komórkę, po czym zabrała leżące na szafce klucze i wyszła z pokoju.

           - Proszę tędy – powiedział przygarbiony mężczyzna w białym fartuchu prowadząc ją długim korytarzem. Weszli do pomalowanego na biało pomieszczenia z wielkim stołem po środku. Mężczyzna odrzucił białą płachtę przykrywającą ciało leżące na stole i odsunął się przepuszczając Alysson. Dziewczyna założyła gumowe rękawiczki i zaciskając zęby podeszła do ciała. Jak każdy łowca nienawidziła tej części swojej pracy. Niestety na polowaniach często musiało dochodzić do takich niemiłych sytuacji.
- A więc wyrwano jej serce? I nie miała w swoim ciele ani kropli krwi? – Zapytała pochylając się nad kobietą i oglądając blizny po ugryzieniach na szyi ofiary. Od razu rozpoznała ślady zębów wilkołaka. Jednak cała ta sprawa wydawała jej się dziwna. Jeszcze nigdy nie spotkała wilkołaka, który oprócz serc wypijał z ludzi krew i pożerał inne części ich ciał. I sposób, w jaki dobiera sobie ofiary nie dawał Alysson spokoju. Wszystkie wilkołaki, jakie do tej pory spotkała, polowały na przypadkowe osoby, a w tym przypadku ofiarami były tylko blondynki. A co jeśli to nie był wilkołak tylko inny potwór, z którym wcześniej nie miała styczności?
- Tak, jak pozostałe dwie ofiary – potwierdził mężczyzna pokazując jej zdjęcia dwóch pozostałych ciał.
- Miały jakąś rodzinę? – Zapytała przeglądając zdjęcia.
- Nie. Żadna nie miała rodzeństwa, rodzice już nie żyją. Nie miały mężów ani dzieci, tylko ta była rozwódką – powiedział i zakrył ciało białym prześcieradłem.
- Podobno w ciele pani Ross znaleziono wilczy kieł – powiedziała ściągając gumowe rękawiczki i wrzucając je do kosza.
- Tak, powinienem mieć gdzieś tutaj zdjęcie – mężczyzna otworzył jedną z szuflad i zaczął przerzucać w niej papiery. Po chwili wyciągnął z niej duże zdjęcie. Podał je Alysson, która zmarszczyła brwi przyglądając się fotografii.
- Mogę je zatrzymać? – Zapytała przenosząc wzrok na mężczyznę.
- Oczywiście, że tak agentko Evans – odpowiedział mężczyzna i uśmiechnął się uprzejmie.
- Dziękuję, bardzo mi pan pomógł – powiedziała, po czym pożegnała się i wyszła chowając zdjęcie do kieszeni marynarki.

           Zamknęła laptopa i otworzyła zniszczoną książkę, którą wypożyczyła z miejskiej biblioteki. Przeczytała już kilka stron internetowych jednak niczego wartościowego się z nich nie dowiedziała. Miała nadzieję, że chociaż ze zbioru mitycznych wierzeń dowie się czegoś więcej. Wzięła z szafki komórkę i ciągle przeglądając rozpadającą się już książkę wybrała numer Bobbiego. Odebrał dopiero po czterech sygnałach.
- Bobby czy to możliwe, że Okami zaczęły polować poza Japonią? Bo chyba właśnie na takiego trafiłam - Powiedziała, palcem śledząc tekst jednego z japońskich wierzeń.
- Teraz, po Apokalipsie wszystko jest możliwe. Rufus Turner polował ostatnio na Lamię.
- Lamię? Myślałam, że one nie ruszają się poza Grecję. – Powiedziała marszcząc brwi.
- Do niedawna sam tak myślałem. - Bobby odchrząknął, po czym dodał: - Żeby zabić Okami musisz dźgnąć ją siedem razy bambusowym sztyletem poświęconym przez kapłana Shinto.
- Jasne. Nic prostszego, bo przecież od dawna noszę jeden przy sobie i nigdy się z nim nie rozstaję na wypadek, gdyby zaatakowało mnie rozwścieczone Okami - prychnęła cicho pod nosem zatrzaskując książkę, z której i tak nie dowiedziała się więcej niż do tej pory wiedziała.
- Rufus mieszka w Canaan, to tylko dwie godziny drogi. Powinien mieć jeszcze jeden z ostatniej podróży do Japonii. Aha i weź butelkę Johnnie’ego Walkera. Przyda ci się. – Poradził Bobby, po czym rozłączył się.


~*~

           Wzięła głęboki oddech i zapukała do drzwi. Kamera umieszczona pod dachem ganku natychmiast zwróciła się w jej stronę.
- Kim jesteś i czego chcesz? – Usłyszała pochodzący z domofonu głos mężczyzny. Alysson odchrząknęła i popatrzyła prosto w kamerę.
- Jestem Alysson Heid. Bobby Singer powiedział, że możesz mi pomóc.- Założyła za ucho zabłąkany kosmyk i zniecierpliwiona popatrzyła na drzwi.
- Myślisz, że jeśli powiesz, że znasz Bobbiego to od razu będę twoim przyjacielem i z radością ci pomogę? – Alysson zacisnęła wargi słysząc ironię w głosie mężczyzny. Nie mając wyboru musiała skorzystać z ostatniej szansy. Wyciągnęła z plecaka butelkę whisky i westchnęła teatralnie.
- Szkoda, bo kupiłam butelkę Johnnie’ego Walkera i nie chciałabym żeby się zmarnowała. – Po drugiej stronie domofonu zapadła cisza, a po chwili usłyszała szczęk otwieranego zamka. W drzwiach pojawił się czarnoskóry mężczyzna przyglądając się jej czujnie.
- Więc jak będzie? Pomożesz mi? – Zapytała pokazując mu butelkę whisky i uśmiechnęła się tryumfalnie, kiedy mężczyzna bez słowa wpuścił ją do środka.

           Słońce chyliło się już ku zachodowi ciągle jednak ogrzewając ciepłymi promieniami ludzi wracających z pracy do domu. Zerwał się lekki wiaterek niosąc ze sobą upragnione orzeźwienie i wpadając przez uchylone okno samochodu rozwiewał ciemne włosy Alysson. Dziewczyna wjechała do miasta i zerknęła przelotnie na leżący obok bambusowy sztylet. Uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie rozmowę z Rufusem. Mężczyzna na początku nie był dla niej miły i nie miał ochoty na rozmowę z nią, wystarczyło jednak, że dała mu jego ulubioną whisky i od razu zmienił do niej nastawienie. Z radością dał jej sztylet i życzył powodzenia w polowaniu, co trochę zaskoczyło Alysson.
Zaparkowała przed motelem i mijając recepcję weszła do wynajętego pokoju. Natychmiast usiadła przy laptopie i włamując się na stronę urzędu miasta znalazła spis mieszkańców. Okazało się, że w mieście mieszka jeszcze jedna samotna blondynka, która według Alysson będzie następną ofiarą Okami. Dziewczyna znalazła jej adres, zatrzasnęła laptopa i założyła skórzaną kurtkę. Schowała za pasek pistolet i bambusowy sztylet, po czym zabrała klucze i wyszła z pokoju.

           Na zewnątrz zapadł już zmrok. W okolicznych domach paliło się światło, dzięki czemu przez okna można było zobaczyć sprzątające po kolacji kobiety lub dzieci uciekające ze śmiechem przed rodzicami, którzy próbowali zmusić je do kąpieli. Alysson siedziała w samochodzie zaparkowanym na tyłach jednopiętrowego domku i bacznie obserwowała krzątającą się po pokojach kobietę. Już pół godziny czekała na jakikolwiek znak, że dzieje się coś niepokojącego, jednak jak na razie wszystko było porządku. Podejrzewała, że Okami schowało się gdzieś w domu kobiety, prawdopodobnie w sypialni, jednak nie mogła tak po prostu wedrzeć się do jej mieszkania. Musiała użyć podstępu i w szybki sposób zdobyć zaufanie kobiety. Wysiadła z samochodu i poprawiła skórzaną kurtkę. Podeszła do drzwi i zapukała w nie energicznie. Po chwili otworzyła jej średniego wzrostu blondynka po trzydziestce w puchowym szlafroku.
- Agentka Evans, FBI. – pokazała kobiecie fałszywą odznakę i dodała stanowczym głosem: - Otrzymaliśmy zgłoszenie, że na tej ulicy ukrywa się bardzo groźny przestępca. Przeszukujemy wszystkie domy.
- Uważa pani, że ukrywam w swoim domu seryjnego mordercę?- Zapytała niedowierzająco kobieta i rozejrzała się zdenerwowana po ulicy jakby bojąc się, że w każdej chwili ktoś może rzucić się na nią z nożem.
- Oczywiście, że nie, ale dla pewności muszę przeszukać pani dom. Chodzi tu o bezpieczeństwo pani i wszystkich mieszkańców, chyba to pani rozumie?
- No dobrze, proszę wejść – zrezygnowana kobieta wpuściła Alysson do środka i zamknęła drzwi na klucz. Heid rozejrzała się uważnie po korytarzu i salonie.
- Gdzie ma pani sypialnię? – Zapytała Alysson i dla pewności położyła dłoń na sztylecie.
- Tędy – kobieta zaprowadziła ją do niewielkiego pokoju.

           Tutaj też nie znalazła niczego podejrzanego. Odwróciła się i już chciała wyjść z sypialni, gdy nagle poczuła jak coś zrzuciło się jej na plecy. Usłyszała krzyk kobiety i kątem oka zobaczyła młodą dziewczynę z wściekłością pokazującą białe kły zamiast zębów. Alysson przewróciła się na plecy i kopnęła Okami w brzuch.
- Niech pani ucieka! – Krzyknęła do zszokowanej kobiety stojącej w drzwiach i podnosząc się z ziemi zacisnęła ręce na sztylecie. Dziewczyna ponownie natarła na Alysson wytrącając jej z ręki broń. Z nienaturalną szybkością przygwoździła Heid do ściany i zacisnęła ręce na jej szyi unosząc ją lekko do góry. Alysson z trudem łapiąc oddech próbowała ręką dosięgnąć stojącej na szafce nocnej lampkę, którą chciała ogłuszyć Okami. Stała jednak za daleko, a ograniczony dostęp tlenu przesłaniał jej racjonalne myślenie. Stopami już prawie nie dotykała podłogi i ostatkiem sił próbowała odciągnąć od swojej szyi ręce Okami jednak była zbyt słaba i nie miała z nią żadnych szans. Przed oczami zaczęły pojawiać się jej czarne plamki, a po chwili poczuła jak ogarnia ją ciemność.