sobota, 16 marca 2013

Rozdział XIV

Rozdział XIV



           Obudziła się siadając gwałtownie na łóżku. Od razu zauważyła, że jest w całkowicie nieznajomym pomieszczeniu. Wstała z wielkiego łóżka i rozejrzała się po przestronnej sypialni. Ściany pokoju pomalowane na beżowo kontrastowały z krwistoczerwoną wykładziną. Idealnie dobrane meble uzupełniały się z każdym detalem wystroju nadając pomieszczeniu wyrafinowanego stylu i smaku. 
Alysson powoli podeszła do komody i niepewnie wzięła do ręki jedno ze stojących tam zdjęć. Fotografia przedstawiała ją obejmującą się z przystojnym brunetem. Alysson zmarszczyła brwi. Nigdy nie widziała tego mężczyzny, a już na pewno nie miała z nim takiego zdjęcia. Popatrzyła na pozostałe fotografie. Wszystkie przedstawiały ją lub owego bruneta, z którym najwyraźniej była w dość zażyłych stosunkach.
Postanowiła rozejrzeć się po reszcie mieszkania. Podeszła do drzwi i położyła dłoń na klamce, jednak nie nacisnęła jej, ponieważ coś przykuło jej uwagę. Na jej środkowym palcu prawej ręki błyszczał złoty pierścionek z niewielkim brylantem.
- Co do cholery? – Zapytała samą siebie obracając w palcach pierścionek. Otworzyła drzwi i pospiesznie zeszła po schodach.


           Weszła do salonu rozglądając się uważnie. Teraz była pewna, że nigdy wcześniej nie była w tym mieszkaniu. Nie miała pojęcia, co tutaj robi i jak się tu znalazła. Miała tylko nadzieję, że to nie była kolejna głupia sztuczka Zachariasza. Weszła do kuchni i z wrażenia aż zachłysnęła się powietrzem.
- Alex - powiedziała cicho i rzuciła się chłopakowi na szyję. Mogła go dotknąć, więc nie był duchem ani żadnego rodzaju omamem.
- Spokojnie, siostra. Przecież widzieliśmy się dopiero wczoraj - Alex ze śmiechem odsunął ją od siebie. Przyjrzała się mu się dokładnie, nie mogąc uwierzyć, że znów go widzi. Nawet, jeśli to był tylko sen to teraz nie chciała się z niego budzić.
- Ja po prostu... - Zawahała się nie wiedząc jak ująć swoje uczucia w słowa. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę.
- Wiem, że odkąd studiuję w Yale to rzadko się widujemy, ale nie przesadzaj. Przecież rozmawiamy prawie codziennie przez telefon – posłał jej łobuzerski uśmiech, za którym tak strasznie tęskniła i nalał jej do kubka kawy.
- Studiujesz w Yale? - Zapytała patrząc na niego ze zdziwieniem. Wiedziała, że coś jest nie tak. Ten sen był taki...rzeczywisty. Będzie musiała natychmiast zadzwonić do Deana i spróbować znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie na to, co się właśnie działo.
- Już od roku, przecież wiesz. Wszystko z tobą w porządku? - Zmarszczył brwi, tak jak zawsze, gdy zastanawiał się nad czymś. - Dziwnie się zachowujesz.
- Nic mi nie jest, po prostu muszę coś załatwić - powiedziała odkładając kubek z kawą i ruszając do wyjścia z kuchni.
- Zaczekaj, mieliśmy jechać po prezent dla rodziców.
- Co? - Zatrzymała się w pół kroku odwracając się do niego gwałtownie.
- Dzisiaj ich 25 rocznica. Tylko nie mów, że zapomniałaś. Przecież, dlatego przyjechałem do Hamilton.
- Jedź sam. Spotkamy się później - powiedziała sztywno starając się opanować drżenie głosu.

           Szybkim krokiem weszła do pokoju, z którego wcześniej wyszła, a który prawdopodobnie był jej sypialnią. Usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Tego było dla niej zbyt wiele. Najpierw ten mężczyzna ze zdjęć i pierścionek zaręczynowy, później Alex, a teraz jeszcze rodzice. 
- Co tu się dzieje? - Zapytała samą siebie i chwyciła za telefon. Wybrała numer Dean, jednak chłopak nie odbierał. Spróbowała jeszcze raz i znów nic. Wstała chodząc nerwowo po pokoju i tym razem wybrała numer Sama. Odebrał już po dwóch sygnałach.
- Halo? - Usłyszała w słuchawce jego zachrypnięty głos z wyraźną nutką zdziwienia.
- Sam, musicie mi z Deanem pomóc. Nie mam pojęcia, co tu jest grane. Alex i moi rodzice, oni żyją, ale to przecież jest niemożliwe – mówiła szybko już nawet nie próbując zapanować nad drżeniem swojego głosu.
- To chyba jakaś pomyłka – w jego głosie wyczuła już nie tyle, co zdziwienie, ale i lekką irytację.
- Co? Sam to ja, Alysson. Potrzebuję waszej pomocy.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić. Przykro mi, ale nie możemy ci pomóc, ponieważ mu brat nie żyje - głos Sama załamał się i po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- Jak to, nie żyje? - Zapytała czując jak nogi się pod nią uginają. Usiadła na najbliższym fotelu przełykając głośno ślinę.
- Musiałaś mnie z kimś pomylić - powtórzył Sam i rozłącz się. Telefon wypadł jej z ręki i z głuchym dźwiękiem spadł na podłogę. Ta nowa rzeczywistość coraz bardzie jej się nie podobała.

           Ubrana w przypadkowe ciuchy, które udało się jej znaleźć w szafie, zeszła po schodach. Zaczęła przeszukiwać szuflady w salonie w poszukiwaniu kluczy od samochodu. Alexa najwyraźniej już nie było w domu, więc nie mogła poprosić go o pomoc. W końcu znalazła zapasowe kluczyki na jednej z półek. Wyszła z domu i wsiadła do srebrnego BMW stojącego na podjeździe. Znała to miasto praktycznie na pamięć, więc już po kilku minutach zaparkowała przed domem, w którym się wychowała. Wyszła z samochodu i podeszła do drzwi wejściowych. Wzięła kilka głębokich oddechów i zapukała cicho. Już po chwili drzwi otworzyła jej drobna brunetka po czterdziestce.
- Mamo – przytuliła ją mocno, a w jej oczach pojawiły się łzy. Już prawie zapomniała jak to jest móc przytulić się do swojej rodzicielki. Wszystkie wspomnienia z nią związane pamiętała jak przez mgłę, w końcu miała wtedy zaledwie cztery lata.
- Skarbie, bo mnie udusisz – powiedziała swoim aksamitnym głosem Katherine Heid, odsuwając od siebie córkę. – Michael dzwonił, mówił, że nie przyszłaś na spotkanie i nie odbierasz jego telefonów. Wiem, że jesteś zajęta tymi wszystkimi przygotowaniami do ślubu, ale nie możesz zaniedbywać własnego narzeczonego.
- Później do niego zadzwonię – odparła Alysson starając się zabrzmieć naturalnie. Skoro miała wyjaśnić, co tu się dzieje musiała zachowywać się tak jakby to naprawdę było jej życie żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń.- Muszę porozmawiać z tatą.
- Jest w salonie – powiedziała Katherine przepuszczając córkę w drzwiach ciągle uważnie się jej przyglądając. Obie weszły do salonu, gdzie z uśmiechem przywitał je lekko siwiejący już mężczyzna około pięćdziesiątki. Alysson przytuliła go starając się powstrzymać łzy wzruszenia, który usilnie cisnęły się jej do oczu.
- Możemy porozmawiać na osobności? – Zapytała zerkając niepewnie na swoją matkę. Nie chciała jej w to mieszać. W tym świecie jej matka nie była aniołem, nikt z jej rodziny nie miał pojęcia o polowaniach. Byli normalną przeciętną rodziną ze zwykłymi codziennymi problemami.
Katherine wyszła z salonu zostawiając męża i córkę samą. Nathan Heid usiadł na fotelu i patrzył z wyczekiwaniem na Alysson.
- Potrzebuję twojej pomocy i wiem, że to, co teraz powiem zabrzmi jakbym zwariowała, ale musisz mnie wysłuchać – machnęła ręką, aby jej nie przerywał i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. – To nie jest mój świat. W świecie, z którego naprawdę pochodzę jesteśmy łowcami i polujemy na różne nadprzyrodzone stworzenia. Nie mam pojęcia, co się stało i jak się tu znalazłam, ale podejrzewam, że jest to sprawka dżina, na którego polowałam w Elwood. I dlatego potrzebuję twojej pomocy. Musisz pojechać tam ze mną i pomóc mi go zabić, tylko tak mogę to zakończyć. A wiem, że ci się to uda, bo w tym prawdziwym świecie jesteś cholernie dobrym łowcą i to właśnie ty mnie tego wszystkiego nauczyłeś.
- Alysson, to całe zamieszanie z tym ślubem chyba źle na ciebie działa. Mama z chęcią zajmie się organizowaniem przyjęcia, a ty powinnaś odpocząć- Nathan patrzył na córkę jak na wariatkę.
- Tato, ja nie zwariowałam. Musisz mi uwierzyć, proszę – patrzyła na niego błagalnie. Jej ostatnia nadzieja zawiodła, będzie musiała poradzić sobie sama. Nagle poczuła jak robi jej się słabo, a przed oczami przelatują niewyraźne obrazy. Ciemne pomieszczenie oświetlone tylko wątłym światłem z gołej żarówki, twarz mężczyzny pokryta tatuażami, półżywa kobieta umazana krwią i znajoma twarz mówiąca coś do niej spokojnie.


~*~

           Zamrugała parę razy chcąc przywrócić ostrość obrazu. Po kilku sekundach z bezkształtnych plam zaczęła wyróżniać poszczególne przedmioty i postacie. Chciała się poruszyć jednak mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa. Zdrętwiałe ręce miała uwiązane wysoko nad głową, a stopy ledwo dotykały podłoża. 
- Spokojnie, jesteś bezpieczna – usłyszała koło ucha znajomy głos i poczuła jak ktoś przecina liny krępujące jej ręce. Nogi się pod nią ugięły, jednak silne ramiona uchroniły ją przed upadkiem.
- Tu jest dżin – powiedziała cicho wspomagając się na jego ramieniu.
- Wiem, Sam już się nim zajął – powiedział Dean wskazując głową na drzwi po swojej lewej stronie. Alysson popatrzyła w tamtym kierunku i zauważyła, że przez zakurzone okno do pokoju wpadają promienie słoneczne. Zerknęła na zegarek wskazujący dziewiątą rano. A więc nie było jej kilkanaście godzin.
- Pogotowie już jedzie – powiedział Sam wchodząc do pomieszczenia.
- Niepotrzebnie, nic mi nie jest – odparła Alysson prostując się.
- Tobie może nie, ale jej tak – powiedział Dean wskazując głową na bezwładne ciało dziewczyny leżące kilka metrów od nich.
- A gdzie ten mężczyzna, który też zaginął? – Zapytała, jednak widząc ich miny pokiwała głową ze zrozumieniem. Domyśliła się, bowiem, że mężczyzna nie przeżył.

           Wyszła z łazienki wycierając ręcznikiem włosy. Usłyszała ciche pukanie do drzwi, więc rzuciła ręcznik na łóżko i poszła je otworzyć.
- Sam pojechał po coś do jedzenia - powiedział Dean wchodząc do pokoju i podchodząc do niej z łobuzerskim uśmiechem. - A ty jak się czujesz? Ten dżin nieźle cię poturbował.
- Nic mi nie jest - powiedziała i popatrzyła na niego z szerokim uśmiechem. – Nie wiedziałam, że tak się o mnie martwisz.
- Nie martwię się, po prostu nie chcę mieć cię na sumieniu - powiedział chcąc się z nią trochę podroczyć, po czym pocałował ją czule w usta. Dziewczyna prychnęła pod nosem i odwzajemniła pocałunek opierając ręce na jego torsie. Po chwili przeniósł się na jej szyję obsypując skórę dziewczyny delikatnymi pocałunkami.
- Kocham Cię - powiedział cicho drażniąc ustami płatek jej ucha. Alysson słysząc jego słowa zesztywniała i odsunęła go delikatnie. Stanęła do niego plecami i oparła się dłońmi o parapet.
- Nie mów tego, Dean. Nie możesz mnie kochać - zacisnęła wargi chcąc powstrzymać ich drżenie.
- Ale to prawda - odparł i niepewnie objął ją w tali tak, że opierała się plecami o jego tors.
- Nie możesz mnie kochać - powtórzyła, a w jej oczach pojawiły się łzy, które usilnie starała się ignorować. - Wszyscy, których kochałam i którzy mnie kochali, nie żyją. Wszystkich ich zawiodłam i nie chcę żeby przeze mnie tobie też się coś stało.
Dean odwrócił ją do siebie i ujął jej twarz w dłonie.
- Co ty wygadujesz? Posłuchaj, zapobiegniemy Apokalipsie i żadnemu z nas nic się nie stanie. Wszystko dobrze się skończy, obiecuję - powiedział patrząc jej głęboko w oczy i opiekuńczym gestem przytulił ją do piersi. Pocałował ją czule w czubek głowy i przejechał dłonią po jej włosach.
- Obyś miał rację - powiedziała cicho wtulając się w niego jak mała, zagubiona dziewczynka, po czym dyskretnie starła z policzka.


**************************************
Wiem, że rozdział trochę spóźniony, ale zbliżają się egzaminy gimnazjalne i mam straszne urwanie głowy w szkole. Obiecuję, że następny rozdział postaram się dodać w przyszłym tygodniu:)

2 komentarze:

  1. Wszystko u Ciebie nadrobiłam i tak się wciągnęłam, że szkoda, że nie mam więcej zaległych rozdziałów! :D podoba mi się to, że Al jest z Deanem i ciekawe co będzie dalej... i z tą apokalipsą i ich związkiem... i wtf to dziwne przemieszczenie w światach... mam nadzieję, że to nie będzie miało jakiegoś wielkiego złego wpływu na coś...
    Czekam na nexta i pozdrawiam :*

    Co do mnie to nie wiem kiedy coś się pojawi, jeszcze dziś zmuszę się na napisanie czegoś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O nieźle się robi. Na sen mi raczej to nie wygląda, może to jakiś równoległy wymiar czy coś w tym rodzaju. A może jednak sen? Albo sprawka dżina. Tak na to ostatnie stawiam. Dean… Dean nie żyje? I na dodatek Sam jej nie zna. Się porobiło. Wcale się nie dziwię czemu ojciec jej nie uwierzył. Jak dla mnie to za szybko się to skończyło – myślałam, że pobędzie dłużej w tamtym nowym świecie. Końcówka romantyczna i mimo wszystko smutna. Czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam i jednocześnie informuję, że na losy-lowcow pojawiła się nowa notka. Zapraszam

    OdpowiedzUsuń