sobota, 23 lutego 2013

Rozdział XII

Rozdział XII




           Powietrze zrobiło się parne i wilgotne, zapowiadając nadciągającą burzę. Na niebie zaczęły zbierać się ciemne, kłębiaste chmury. Zerwał się porywisty wiatr kołysząc gałęziami drzew. Słońce schowało się za chmurami, przez co wokół zrobiło się ciemno i zimno. Ludzie osłaniając się od wiatru zaczęli pospiesznie chować się w pobliskich barach, gdzie chcieli przeczekać burzę. Z nieba zaczął kapać gruby deszcz, po chwili przechodząc w ulewę. Zasnute chmurami niebo przecięła lśniąca błyskawica, po której nastąpił głośny grzmot. 

           Do salonu Singera zawalonego książkami i różnego rodzaju talizmanami weszła Alysson zostawiając na podłodze ślady błota. Przemoczona do suchej nitki, z kosmykami przylepionymi do twarzy i klejącym się do ciała ubraniem weszła do kuchni i postawiła siatki na blacie.
- Co tak długo? Byliście po te zakupy w sąsiednim stanie? – Zapytał Sam rozpakowując torby. Obejrzał się przez ramię i popatrzył na Alysson. – Gdzie Dean?
- Rozstaliśmy się pod sklepem. Musiał się przejść – powiedziała zagryzając wargę. Wiedziała, że Sam jest jej przyjacielem i zawsze może mu o wszystkim powiedzieć, jednak ona nigdy nie lubiła opowiadać o swoich uczuciach i wolała na razie zostawić je dla siebie.
- Między wami wszystko w porządku? – Sam przerwał rozpakowywanie zakupów i popatrzył na nią uważnie. Widział, że dziewczynę coś gryzie, jednak nie chciał na nią naciskać.
- Tak, po prostu… - zawahała się na chwilę starannie dobierając słowa – chyba oboje powiedzieliśmy kilka słów za dużo.
- Wiesz, Dean czasami najpierw mówi, a dopiero później myśli. Jeśli cię czymś uraził to jestem pewien, że tak naprawdę tego nie chciał – powiedział Sam przeklinając w duchu Deana. Od zawsze było tak, że starszy Winchester pakował się w kłopoty, z których musiał go wyciągać jego brat. To Dean od zawsze był tym porywczym i impulsywnym bratem, Sam natomiast był rozważny i spokojny.
- Nie mam mu tego za złe. Szczerze mówiąc chyba sama go do tego sprowokowałam – powiedziała uśmiechając się do niego delikatnie. Z szafki nad zlewem wyciągnęła średni garnek. Nalała do niego wody i wtedy do kuchni wszedł Bobby. Odwróciła się do niego z paczką makaronu w ręce i uśmiechnęła się szeroko – Myślę, że dziś mogę ugotować coś na kolację. Co powiecie na spaghetti?


           - Nie wiedziałem, że tak dobrze gotujesz – powiedział Sam kończąc swoją porcję spaghetti.
- Mieszkałam z Bobbym od 14 roku życia, więc żeby przestać jeść mrożonki i Fast Food, chcąc nie chcąc musiałam nauczyć się gotować – zaśmiała się klepiąc Singera po plecach. Wstała z krzesła i pozbierała naczynia ze stołu. Odwróciła się celując w nich palcem z uśmiechem. – No dobra, ja zrobiłam kolację, wy zmywacie naczynia.
Usłyszeli jak ktoś otwiera drzwi wejściowe. Alysson domyśliła się, że to Dean wrócił ze swojego spaceru.
- Pójdę na górę – rzuciła do Sam i Bobbiego wychodząc z kuchni. W salonie minęła Deana i zagryzając dolną wargę powiedziała do niego: - W kuchni zostawiliśmy ci kolację.
Winchester pokiwał głową i powiódł za nią wzrokiem aż dziewczyna zniknęła u szczytu schodów.


           Zamknęła drzwi swojego pokoju i oparła się o nie plecami. Przymknęła oczy przecierając dłonią twarz. Otworzyła oczy i podskoczyła ze strachu.
- Nienawidzę, gdy tak robisz – powiedziała z wyrzutem mijając Castiela i podchodząc na szafki nocnej. Wzięła z niej gumkę i spięła włosy w koński ogon.
- Jest coś, o czym chcesz mi powiedzieć? – Zapytał anioł podchodząc do okna i opierając się dłońmi o parapet. Alysson westchnęła. A więc Cas wiedział już o jej dzisiejszej rozmowie z Zachariaszem.
- Co masz na myśli? – Zapytała udając, że nie ma pojęcia, o co może mu chodzić.
- Wiem, że Zachariasz złożyć ci dziś kolejną wizytę. Niestety nie wiem, o czym rozmawialiście, więc pomyślałem, że może ty mi to powiesz – odparł spokojnie Cas nadal stojąc do niej tyłem.
- Powiedział mi o przeznaczeniu Winchesterów. O tym, co musi zrobić Dean żeby powstrzymać Lucyfera, gdy ten zostanie już uwolniony z klatki. To prawda? – Ostatnie pytanie wypowiedziała cicho, jakby bojąc się odpowiedzi na nie. Usiadła na łóżku uważnie wpatrując się w plecy bruneta.
- Niestety tak. Dean jest naczyniem Michała i jako jedyny jest wstanie pokonać Lucyfera – powiedział Castiel odwracając się do niej, jednak ciągle unikając jej wzroku.
- Zamierzałeś nam o tym powiedzieć? - Wstała z łóżka patrząc na niego z wyrzutem.
- Czekałem na odpowiedni moment.
- Odpowiedni moment? Daj spokój Cas, dobrze wiesz, że na taką wiadomość nigdy nie ma odpowiedniego momentu – popatrzyła na niego i pokręciła delikatnie głową. Wzięła głęboki oddech chcąc się trochę uspokoić i dodała: - Przepraszam. Po prostu jestem trochę zdezorientowana. Zachariasz kazał mi przekonać Deana żeby powiedział „tak” Michałowi, a ja nie mam pojęcia, co zrobić.
- Chyba się nie zgodzisz? – Zapytał Cas mając taką minę, jakby obawiał się, że dziewczyna jednak zgodzi się na propozycję jego przełożonego.
- Oczywiście, że nie. Po prostu obawiam się, że jeśli tego nie zrobię Zachariasz zabije mnie i Deana.
- Nie martw się, na pewno znajdziemy na to jakiś sposób. Ale żebym ci pomógł nie możesz mieć przede mną żadnych tajemnic.
- Jasne, ale ty też masz swoje tajemnice. Na przykład do tej pory nie wyjaśniłeś mi, dlaczego w Jefferson podałeś nam tego demona jak na tacy – powiedziała sprytnie zmieniając temat, nad którym zastanawiała się już od kilku dni.
- Wiedziałem, że polujesz na tego demona i obawiałem się, że sobie nie poradzisz, więc postanowiłem ci pomóc. Dopiero później dowiedziałem się, że pracujesz z Winchesterami – po tych słowach, Castiel zrobił się niespokojny – Muszę wracać. Ktoś zabija anioły i w Niebie panuje niepokój.
Pokiwała delikatnie głową i zanim anioł zniknął dodała:
- Dziękuję, Cas – popatrzyła na niego z wdzięcznością. Dzięki niemu odzyskała nadzieję, że nie wszystkie anioły są tak okrutne jak Zachariasz. Zrozumiała też, że istnieją też dobre anioły, którym zależy na ludzkim istnieniu i Castiel z pewnością się do nich zaliczał.
Anioł pokiwał głową i z cichym szmerem zniknął.


           Alysson uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do komody. Ściągnęła przemoczone ubrania i założyła przedarte jeansy i bluzkę z długim rękawem. Wzięła leżący na fotelu ręcznik i wytarła w niego włosy, po czym podeszła do lustra i zaczęła je rozczesywać szczotką. Po chwili usłyszała ciche pukanie i ktoś wszedł do pokoju. W lustrze zobaczyła odbicie podchodzącego do niej Deana. Odwróciła się do niego starając się przybrać obojętny wyraz twarzy.
- Chyba muszę ci coś wyjaśnić – zaczął niepewnie. Dziewczyna zmarszczyła brwi przekrzywiając delikatnie głowę w bok.
- Nie za bardzo rozumiem.
- Chyba mnie wtedy źle zrozumiałaś. Nie chodziło mi o to, że mam dość twojego towarzystwa, wręcz przeciwnie. Nie chcę tylko żeby przeze mnie coś ci się stało.
- Wiem, ale to nie znaczy, że masz za mnie decydować. Jestem dorosła i potrafię o siebie zadbać – tak naprawdę nie chciała tego powiedzieć. Zawsze ukrywała swoje emocje pod maską obojętności, lecz przy Deanie czuła, że może być sobą. Choć tak bardzo bała się mówić o swoich uczuciach wiedziała, że przed nim może się otworzyć.
- Po prostu się o ciebie martwię - powiedział Dean patrząc na nią z troską i... czułością? Nie, musiało się jej tylko wydawać.
- A nie pomyślałeś o tym, że ja też mogę się o ciebie martwić? - Wypaliła zanim zdążyła ugryźć się w język. Pokręciła głową jakby chciała powiedzieć: "nie ważne" i stanęła się do niego plecami.


           Nagle poczuła na swojej dłoni jego uścisk i delikatnym szarpnięciem odwrócił ją w swoją stronę. Poczuła na swoich wargach jego miękkie, ciepłe usta. Zdezorientowana najpierw chciała go odepchnąć, jednak serce wzięło górę nad rozumem i odwzajemniła pocałunek napierając na niego ciałem. Dean zachęcony takim obrotem sprawy, przyparł ją do ściany opierając jedną rękę na ścianie tuż obok jej ucha, drugą natomiast położył jej na biodrze. Dziewczyna ściągnęła jego koszulkę odchylając jednocześnie głowę do tyłu ułatwiając mu tym samym składanie pocałunków na jej szyi. Kiedy Dean ją podniósł oplotła go nogami w pasie, wodząc rękami po doskonale wyrzeźbionym torsie. Przeszedł kilka kroków i położył na łóżku. Ściągnął jej bluzkę i spodnie, rzucając je gdzieś w kąt. Po chwili jego jeansy również wylądowały na podłodze.
- Jesteś tego pewna? – Zapytał odrywając się od niej i patrząc jej głęboko w oczy.
- Jak niczego innego wcześniej – wyszeptała zwinnie przewracając go na plecy i siadając na nim okrakiem. Na chwilę jej wzrok przykuła dłoń odciśnięta na jego lewym ramieniu. Zerkając na niego, dotknęła jej niepewnie, jakby bojąc się, że może sprawić mu tym ból. Musnęła bliznę ustami i zjechała dłonią wzdłuż jego ramienia. Złączyła swoje palce z jego, lekko je ściskając. Nachyliła się nad nim i oboje zagłębili się w namiętnym pocałunku, chcąc, aby ta chwila trwała jak najdłużej.

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział XI

Rozdział XI



        
           Czuła jak promienie słoneczne delikatnie muskają jej twarz. Zacisnęła mocniej oczy i zakryła głowę kołdrą. Jęknęła cicho czując jak po wczorajszym incydencie bolą ją wszystkie mięśnie. Usłyszała cichy szelest, jednak była zbyt zmęczona by otworzyć oczy. Ktoś chrząknął cicho i podszedł do jej łóżka.
- Czas zacząć ćwiczenia, Alysson – usłyszała nad sobą męski głos, który od razu rozpoznała.
- Daj spokój, Cas. Jest jeszcze wcześnie – powiedziała cicho zaciskając palce na kołdrze.
- Jest siódma rano, a my nie mamy czasu – odpowiedział mu cichy jęk i pomruk niezadowolenia. Alysson przetarła oczy i zaspana wstała powoli z łóżka. Podrapała się po głowie i popatrzyła na anioła spod półprzymkniętych powiek.
- Daj mi pięć minut – powiedziała obciągając za długi podkoszulek, który w zestawieniu z krótkimi szortami zastępowały jej piżamę. Castiel zniknął, a ona ruszyła powoli w stronę łazienki.


~*~

           - Jeszcze nie skończyli ćwiczyć? – Zapytał Dean schodząc do salonu. Sam pokręcił przecząco głową stukając w klawiaturę swojego laptopa. Dean westchnął i usiadł na kanapie biorą do ręki gazetę. Alysson i Cas wyszli z domu Bobbiego kilka godzin temu i do tej pory nie dali żadnego znaku życia. Anioł miał nauczyć dziewczynę panować nad jej mocami, jednak Dean nie był przekonany, co do tego pomysłu. Uważał, że Heid, powinna odciąć się od sprawy Apokalipsy. Nie wiedział, czemu tak się dzieje, ale nie mógł znieść myśli, że Alysson będzie narażała swoje życie, próbując naprawić jego błędy. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i po chwili do salonu weszła Alysson. Opadła ciężko na fotel naprzeciwko niego i wzięła ze stołu butelkę wody. Upiła spory łyk i odłożyła ją na miejsce. 
- Jestem wykończona – powiedziała przymykając oczy i opierając głowę o fotel. Dean zauważył, że jej cera przybrała bladoszary odcień, a pod oczami ze zmęczenia pojawiły się dość wyraźne ciemne cienie.
- Nie było was ładnych parę godzin – powiedział Sam zamykając swojego laptopa.
- Ale było warto – powiedziała otwierając oczy i patrząc na nich z tajemniczym uśmiechem. – Umiem się już przenosić. Nie na dalekie odległości, ale to już coś.
Po tych słowach fotel, w którym siedziała stał się pusty, a ona pojawiła się na drugim końcu pokoju, jak gdyby nigdy nic opierając się o ścianę. Uśmiechnęła się do nich triumfalnie.
- I tylko tego nauczyłaś się przez te kilka godzin? - Zapytał Dean podnosząc brwi. Alysson prychnęła cicho i wywróciła teatralnie oczami ignorując jego uwagę. Usiadła koło Sama i wzięła do ręki jedną z gazet leżących na stole.
- Znaleźliście coś? – Zapytała zaciskając usta i przeglądając tytuły artykułów.
- Na razie nie. Myślę, że zrobimy sobie jeszcze jeden dzień przerwy – odpowiedział Sam drapiąc się po głowie.
- To dobrze – Alysson ziewnęła przeciągle i wstała z kanapy – Idę do sklepu po kawę i coś do jedzenia.
- Pójdę z tobą – zaproponował Dean i nie czekając na odpowiedź ubrał kurtkę i otworzył drzwi przepuszczając ją pierwszą.


~*~

           Szli w milczeniu ramię w ramie. Alysson założyła za ucho opadający na jej twarz kosmyk włosów i zerknęła na Deana.
- No dobra, mów, o co chodzi –powiedziała przerywając niezręczną ciszę.
- Co? – Zdziwiony popatrzył na nią zatrzymując się na parkingu przed sklepem.
- Nie uwierzę, że wyszedłeś tak po prostu na spacer albo chcesz obronić mnie przed kolejnym atakiem Zachariasza. Domyślam się, że chciałeś porozmawiać na osobności, więc słucham – powiedziała również się zatrzymując i zakładając ręce na wysokości piersi.
- Posłuchaj, Alysson – zaczął Dean ostrożnie dobierając słowa –nie chcę żebyś mnie źle zrozumiała, ale myślę, że powinnaś się od nas odciąć.
- Odciąć? Chyba nie za bardzo rozumiem – przyglądała mu się uważnie marszcząc brwi.
- Mam na myśli to, że dla własnego bezpieczeństwa nie powinnaś mieszać się w sprawę Apokalipsy. To nie jest twój problem – wiedział, że będzie żałował wypowiedzianych teraz słów, jednak musiał pozwolić jej odejść. Dla jej własnego dobra. I choć nie wiedział, czym tak naprawdę się kieruje, to nie mógł znieść myśli, że dziewczyna mogłaby zginąć naprawiając jego błędy.
- Nie mój problem? – Powtórzyła kręcąc głową z niedowierzaniem – Dean, to, że to wy zaczęliście Apokalipsę nie znaczy, że to jest tylko i wyłącznie wasz problem. Wszyscy jesteśmy w to zamieszani i tylko razem możemy to zatrzymać. A ja nie mam zamiaru zostawić was z tym samych.
- Możesz zginąć – powiedział zrezygnowany Dean, jakby nie mając już więcej argumentów.
- Wy też możecie zginąć. A poza tym ocieram się o śmierć każdego dnia, więc to nie jest dla mnie żadna nowość. Nawet wolałabym zginąć podczas walki. W końcu to godna śmierć dla łowcy.
- Nie chcę żebyś zginęła przez moje błędy – powiedział cicho patrząc na nią błagalnie jakby chciał prosić ją, aby przyznała mu rację.
- Musimy trzymać się razem. I czy ci się to podoba czy nie, będziesz skazany na moje towarzystwo, dopóki tego nie naprawimy. To moja decyzja i nie masz prawa jej podważać – uśmiechnęła się do niego, lecz w jej uśmiechu nie było ani krzty radości. Otworzył usta jakby chcąc coś jeszcze powiedzieć, jednak zrezygnowała z tego i ponownie je zamknęła. Odwróciła się na pięcie i nie czekając na niego weszła do sklepu. Dean natomiast westchnął zrezygnowany i odszedł w przeciwnym kierunku musząc przemyśleć na osobności kilka spraw.


           Chodziła po sklepie bez zastanowienia pakując do koszyka produkty spożywcze. Nie mogła skupić się na zakupach, ponieważ ciągle zastanawiała się nad słowami Deana. Nie miała pewności czy Winchester powiedział to, ponieważ się o nią martwi czy po prostu nie ma ochoty przebywać już dłużej w jej towarzystwie i w delikatny sposób chciał ją spławić. Westchnęła cicho i pokręciła delikatnie głową jakby chcąc odgonić niechciane myśli. Rozejrzała się po sklepie i z wrażenia omal nie upuściła koszyka z zakupami. Między regałami zobaczyła tak dobrze znanego jej chłopaka. Przełknęła ślinę i chwiejnym krokiem ruszyła w jego stronę. 
- To niemożliwe – powiedziała do siebie czując jak z twarzy odpływa jej krew. Kiedy chłopak zauważył, że Alysson idzie w jego stronę odwrócił się i wyszedł przez drzwi dla personelu. Odłożyła na pustą półkę koszyk i nie zważając na podejrzliwe spojrzenia ludzi wokół niej wyszła za chłopakiem. Znalazła się w ciemnym korytarzu. Rozejrzała się, jednak nikogo nie zauważyła. Pokręciła głową dochodząc do wniosku, że musiało się jej to wszystko przywidzieć.
- Zaczynam wariować – powiedziała cicho. W końcu to niemożliwe, że właśnie widziała swojego brata, który nie żyje już od dwóch lat.


           Nagle usłyszała za sobą dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Odwróciła się i otworzyła je wychodząc na niewielki plac za sklepem przeznaczony na parking dla pracowników. Usłyszała cichy śmiech po swojej prawej stronie.
- Nie sądziłem, że nabierzesz się na tak tanią sztuczkę – zza przepełnionego kontenera wyszedł Zachariasz uśmiechając się złośliwie. Widząc, że dziewczyna sięga za pasek gdzie trzymała schowaną broń, dodał unosząc ręce w obronnym geście: – spokojnie, jak na razie nie zamierzam cię zabić. Doszedłem do wniosku, że zamiast próbować cię zlikwidować powinienem zacząć z tobą współpracować.
- Współpracować? – Zaśmiała się ironicznie – A kto powiedział, że ja mam zamiaru współpracować z tobą?
- Chyba nie masz wyboru – powiedział podchodząc do niej – wiesz, że Apokalipsa jest coraz bliżej i nic nie możemy na to poradzić. A z tego, co słyszałem jesteś bardzo chętna, aby pomóc, więc mam dla ciebie propozycję. Istnieje tylko jeden sposób żeby pokonać Lucyfera, gdy ten zostanie już uwolniony z klatki. Jego brat, Michał musi przejąć kontrolę nad swoim naczyniem i zabić Lucyfera. Problem w tym, że aby Michał przejął naczynie, człowiek, który nim jest musi wyrazić na to zgodę. I tu właśnie zaczyna się twoje zadanie.
- Co niby miałabym zrobić? –Zapytała mając złe przeczucia, co do tego planu.
- Musisz nakłonić Deana Winchestera, który jest naczyniem Michała, aby powiedział „tak” – powiedział Zachariasz takim tonem jakby nie rozmawiali o Apokalipsie tylko o codziennych sprawach
- Dean jest naczyniem Michała? Wie o tym? – Niedowierzając patrzyła na niego mając nadzieję, że po chwili zaśmieje się i powie, że to tylko kiepski żart.
- Złamał pierwszą pieczęć. W żyła jego i Sama płynie krew Kaina i Abla. To ich przeznaczenie – odpowiedział ignorując jej drugie pytanie, przez co Alysson domyśliła się, że Dean nie ma pojęcia o swoim powołaniu.
- Oszalałeś! Naprawdę sądzisz, że zgodzę się przekonać do tego Deana? Doskonale wiem, co dzieje się z ludźmi, którzy byli naczyniami demona lub anioła. Są jak warzywa, niezdolne do normalnego funkcjonowania! – Zaczęła chodzić nerwowo tam i z powrotem. Nagle zatrzymała się w półmroku i popatrzyła za Zachariasz z lekko rozwartymi ustami. – Zaraz. Skoro Dean jest naczyniem Michała to Sam musi być… Żartujesz sobie ze mnie?!
- Nie, Alysson. To prawda. Sam jest naczyniem Lucyfera. Żeby to zakończyć jeden z nich będzie musiał zabić drugiego. A naszym zadaniem jest zrobić wszystko, aby pierwszy był Michał.
- Dean nigdy się na to nie zgodzi.
- I właśnie od tego mamy ciebie – Zachariasz z cynicznym uśmiechem podszedł do niej i przejechał dłonią po jej włosach. Alysson odsunęła się od niego z obrzydzeniem. – Przemyśl to jeszcze, ale na razie nie mów im nic o tym. I nie zapomnij, że chodzi tu też o twoje życie.
Po tych słowach Zachariasz zniknął zostawiając ją samą z mętlikiem w głowie.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział X

Rozdział X



           Siedziała przy wolnym stoliku w kącie przepełnionego baru. Przed nią stała pusta szklanka po whisky. Kiwnęła ręką na przechodzącego obok kelnera prosząc o dolewkę. Napełnił jej szklankę brunatnym alkoholem, który wypiła duszkiem. Ponownie poczuła w kieszeni wibrację. Wyciągnęła telefon i zerknęła na wyświetlacz. Sześć nieodebranych połączeń. Westchnęła cicho i rzuciła na stolik banknot dwudziestodolarowy. Narzuciła skórzaną kurtkę na ramiona i przeciskając się przez tłum, wyszła z baru. Wolnym krokiem ruszyła w stronę domu Bobbiego. Wybrała krótszą drogę i skręciła w ciemną uliczkę. Wiedziała, że nawet gdyby spotkała kogoś podejrzanego i tak nic by się jej niestało. W końcu jak się okazało była pół aniołem i potrafiła się bronić. Nagle usłyszała za sobą szelest przypominający odgłos poruszających się skrzydeł ptaka. Rozejrzała się dokoła jednak nikogo nie zobaczyła. Oprócz niej w ciemnej uliczce był tylko czarny kot śpiący na pustych, kartonowych pudełkach. Pokręciła głową dochodząc do wniosku, że po prostu się jej przesłyszało. Już miała się odwrócić i ruszyć dalej, gdy poczuła silne uderzenie w głowę. Jęknęła cicho czując jak nogi się pod nią uginają. Później była już tylko ciemność.

~*~


          - Wróciła? – Zapytał Dean wchodząc do salonu, gdzie siedział jego brat i Bobby.
- Nie. Mam złe przeczucia – odpowiedział Singer poprawiając czapkę z daszkiem.
- Mogę pójść jej poszukać – zaproponował Dean sięgając po kurtkę.
- To bez sensu. Nawet nie wiemy gdzie poszła. Ale może Casowi uda się ją namierzyć – powiedział Sam w myślach wzywając anioła. Po kilku sekundach obok niego zmaterializować się brunet.
- Coś się stało? - Zapytał patrząc na każdego z osobna.
- Alysson wyszła jakieś cztery godziny temu i do tej pory nie wróciła – powiedział Sam, po czym dodał – dzwoniliśmy do niej jakieś sześć razy, ale nie odbiera, więc pomyśleliśmy, że może tobie uda się ją znaleźć.
- Spróbuję ją odnaleźć – powiedział Castiel kiwając głową ze zrozumieniem, po czym zniknął.


~*~

          Zacisnęła oczy czując pulsujący ból w tylnej części czaszki. Chciała zobaczyć czy to poważne uszkodzenie, jednak jej ręce były skrępowane i nie mogła nimi ruszyć. Zamrugała oczami chcąc przyzwyczaić się do oślepiającego ją światła. Nagle ktoś chwycił ją za podbródek i brutalnie odchylił jej głowę do tyłu. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę w podeszłym wieku. Jego zielone oczy przeszywały ja na wylot.
- A więc to jest ta słynna Alysson Heid – powiedział przesłodzonym głosem mężczyzna.
- Zachariasz – syknęła przez zęby dziewczyna poznając głos anioła. Mężczyzna puścił jej podbródek i odszedł kilka kroków poprawiając grafitowy garnitur.
Rozejrzała się uważnie dokoła. Znajdowali się w opustoszałym magazynie. Za Zachariaszem stało na straży czterech innych mężczyzn, prawdopodobnie też aniołów. Wszyscy bacznie obserwowali każdy jej ruch gotowi w każdej chwili zainterweniować.
- Domyślam się, że Castiel ci o mnie opowiadał – mężczyzna zaczął przechadzać się obok niej.
- Czego ode mnie chcesz? – Zapytała ignorując jego słowa. Starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi dyskretnie wyciągnęła z tylnej kieszeni scyzoryk, który na wszelki wypadek zawsze nosiła przy sobie. Rozłożyła go i ostrożnie zaczęła przecinać sznury krępujące jej ręce. Miała wrażenie, że żaden z pilnujących ją mężczyzn nie zauważył jej poczynań.
- Nie bądź taka niecierpliwa. Najpierw się trochę poznajmy – odpowiedział Zachariasz z chytrym uśmiechem. Alysson prychnęła pod nosem. Nienawidziła, gdy ktoś bawił się z nią w takie gierki.
– Castiel zapewne powiedział ci o mocy, jaka w tobie drzemie. Ze względu na nią demony bardzo chcą mieć cię po swojej stronie, ale ja nie mogę na to pozwolić – przerwał na chwilę i podszedł do niej pochylając się lekko – Jesteś bardzo podobna do matki. Nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. Była odważna, ale niestety również naiwna i bardzo głupia.
Alysson patrzyła mu wyzywająco w oczy słuchając jak wyraźnie akcentuje każde wypowiedziane przez siebie słowo.
- To ty ją zabiłeś, prawda? Dlaczego? – Zapytała chcąc zyskać na czasie. Jak na razie udało jej się wyswobodzić tylko jedną rękę. Wiedziała, że aby ich pokonać powinna działać z zaskoczenia, więc musiała się pospieszyć. Nie była jednak przekonana czy uda się jej przeżyć tę próbę.
- To proste. Znała nasze wszystkie tajemnice i plany. A kiedy się zbuntowała i upadła zaczęło istnieć ryzyko, że może wyjawić je ludziom lub co gorsza demonom. Dlatego musiałem się upewnić, że nikt nie dowie się od niej o naszych planach – powiedział Zachariasz patrząc na nią z satysfakcją jakby cieszył się, że może zadać jej ból.
- Więc zabiłeś ją tylko, dlatego, że za dużo wiedziała? – Zapytała patrząc na niego z niedowierzaniem, a kiedy anioł pokiwał głową dodała: - Ty du*ku!


          Następne wydarzenia rozegrały się bardzo szybko. Wyszarpnęła dłonie z oplatających ją sznurów i uderzyła Zachariasza pięścią w twarz. Mężczyzna nie przewidując ciosu zachwiał się i upadł na podłogę, a Alysson jednym ruchem rozcięła sznury krępujący jej nogi. Nim którykolwiek z aniołów zdążył się zorientować podbiegła do leżącego na stole noża i rzuciła nim w najbliżej stojącego mężczyznę trafiając prosto w jego klatkę piersiową. Nagle poczuła mocne szarpnięcie i z impetem uderzyła w drewnianą szafę znajdującą się na drugim końcu magazynu. Jęknęła cicho czując ciepłą ciecz spływającą po jej skroni. Mimo nasilającego się bólu głowy i prawej ręki próbowała się podnieść. Niespodziewanie przed nią pojawił się Zachariasz. Krew z nosa kapała mu na garnitur plamiąc nieskazitelnie białą koszulę. Chwycił ją za włosy, zmuszając tym samym, aby wstała, po czym uderzył ją w twarz. Kopnęła go w brzuch i dotknęła krwawiącej wargi. Wycieńczona oparła się zdrową ręką o ścianę, aby nie upaść. Wiedziała, że nie ma z nimi szans i jej śmierć jest tylko kwestią czasu. Zastanawiała się tylko gdzie podziało się czterech mężczyzn pilnujących Zachariasza. Rozejrzała się dookoła. Dwóch z nich leżało nieprzytomnych na ziemi, a obok ich ciał na ziemi zostały wypalone ślady skrzydeł. Pozostali dwaj walczyli z mężczyzną w beżowym prochowcu.
- Skończmy tę zabawę – syknął przez zaciśnięte zęby Zachariasz najwyraźniej nieświadom obecności Castiela. Alysson ponownie została odrzucano przez tajemniczą siłę tym razem uderzając w ścianę. Poczuła jak świeża rana z tyłu głowy znów zaczyna krwawić. Pociemniało jej w oczach, jednak po chwili znów odzyskała ostrość widzenia. Zachariasz podchodził do niej powoli jakby chcąc nadać więcej dramatyczności tej chwili. Alysson wiedząc, że zbliża się jej koniec niespodziewanie poczuła w sobie dziwną moc, która napełniała ją ogromną siłą. Wstała chwiejąc się lekko na nogach i jakby odruchowa wyciągnęła rękę w stronę Zachariasza zaciskając palce w pięść. Z jej dłoni zaczęło emanować oślepiające światło. Usłyszała cichy krzyk Zachariasza i po chwili mężczyzna zniknął, a niesamowita moc ulotniła się z niej. Alysson zdezorientowana rozejrzała się i zobaczyła podchodzącego do niej Castiela. Jego ubranie było pobrudzone, a z rany na policzku strużką sączyła się krew.
- Nic ci nie jest? – Zapytał przyglądając się jej uważnie. Alysson pokręciła głową i wskazała zdrową ręką na miejsce gdzie przed chwilą stał Zachariasz.
- Czy on…?
- Żyje. Odesłałaś go tylko do Nieba – przerwał jej Castiel nadal uważnie lustrując ją wzrokiem.
- Suk**syn złamał mi rękę – powiedziała wskazując na bezwładne ramie. Dotknęła delikatnie tyłu głowy, a na jej dłoni został czerwony ślad po ciepłej cieczy.
- Odeślę cię do domu Bobbiego. Bardzo się o ciebie martwią – powiedział Cas uzdrawiając jej rękę, po czym dotknął jej czoła i oboje zniknęli.


          Znaleźli się na zagraconym podwórku Bobbiego. Alysson zerknęła na okno, w którym paliło się światło. W pozostałej części domu panował mrok.
- To była moja moc, prawda? – Zapytała Alysson przenosząc wzrok na anioła. Castiel pokiwał głową, po czym dodał:
- Pomogę ci nauczyć się ją kontrolować. A na razie uważaj na siebie.
Po tych słowach anioł zniknął zostawiając Alysson samą. Dziewczyna nie mając większego wyboru weszła do domu. W przedpokoju panował półmrok i jedynym źródłem światła był blask bijący od żarówki przedostający się pod drzwiami kuchni. Uchyliła niepewnie drzwi i oparła się o futrynę.
- Przepraszam – powiedziała cicho, a oczy trzech łowców natychmiast zwróciły się na nią. Dean podszedł do niej i obejmując w pasie pomógł jej usiąść na krześle.
- Alysson, nie masz pojęcia jak się martwiliśmy – powiedział surowo Bobby, jednak na jego twarzy malowała się ulga, kiedy zobaczył, że dziewczynie nic nie jest.
- Wyglądasz okropnie – powiedział Dean mierząc ją wzrokiem. Miał rację. Ubranie, w niektórych miejscach potargane i poplamione, nadawało się jedynie do wyrzucenia. Na wycieńczonej twarzy widniały plamy przyschniętej krwi, a na zmierzwionych włosach można było dostrzec drobinki kurzu.
- Miałam niezbyt przyjemne spotkanie z Zachariaszem – wyjaśniła Alysson ignorując słowa Deana. Opowiedziała im o spotkaniu z aniołem. Starała się nie pominąć choćby najmniejszego szczegółu. Kiedy skończyła mówić w kuchni zapanowała cisza.
- Suk**syn – przeklął cicho pod nosem Dean i wyciągnął piwo z lodówki.
- On nie odpuści. Będzie cię ścigał dopóki cię nie zabije – powiedział Sam marszcząc brwi.
- Wiem. Dlatego Cas postanowił, że będzie uczył mnie jak mam posługiwać się swoją mocą. Mamy zacząć od jutra. A teraz wybaczcie, ale muszę iść się odświeżyć i trochę przespać – powiedziała i wstała chwiejąc się lekko. Dean chciał podejść do niej i jej pomóc, jednak dziewczyna pokręciła głową na znak, że sobie poradzi. Wolnym krokiem wyszła po schodach na górę i ruszyła do swojego pokoju na końcu korytarza.

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział IX

Rozdział IX



          - Naprawdę musisz jechać? Zostań, chociaż jeszcze jeden dzień – Emily patrzyła na Alysson maślanymi oczami. Brunetka zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Przytuliła przyjaciółkę zerkając na Deana, który stał parę metrów dalej oparty o bok samochodu i uważnie im się przyglądając.
- Dobrze wiesz, że nie mogę zostać – powiedziała Alysson uśmiechając się przepraszająco, chociaż w jej głowie krążyło wiele pytań. Zastanawiała się, gdzie podział się Brian. Miała tylko nadzieję, że chłopak nie wyskoczy z czymś głupim tak jak miał to w zwyczaju i to pożegnanie odbędzie się w przyjemniejszej atmosferze niż poprzednie.
- Ale mam nadzieję, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie – powiedziała Emily przybierając surowy ton głosu, jednak po chwili uśmiechnęła się szeroko.
- Obiecuję – opowiedziała Alysson starając się żeby zabrzmiało to przekonująco. Nie była pewna czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczą, jednak nie chciała o tym mówić Emily, widząc, że dziewczyna naprawdę w to wierzy.
- Swoją drogą całkiem przystojny ten twój kolega – dodała blondynka dyskretnie wskazując głową w stronę Deana i uśmiechając się znacząco. Widząc, że podchodzi do nich jej brat ściszyła głos tak, aby tylko Alysson ją usłyszała – Dobry wybór.
- Możemy pogadać, Alysson? – Zapytał Brian podchodząc do dziewczyn. Heid kiwnęła delikatnie głową niepewna zamiarów chłopaka. Emily uśmiechnęła się i odeszła zostawiając ich samych.
- Wiesz, że to, co powiedziałem podczas naszego ostatniego spotkania nie było prawdą? Działałem pod wpływem emocji. Nie myślę o tobie jak o wariatce, wręcz przeciwnie – powiedział Brian podchodząc do Alysson, według niej zdecydowanie za blisko.
- Daj spokój. Już dawno o tym zapomniałam – powiedziała dziewczyna starając się zabrzmieć naturalnie. Kątem oka dostrzegła, że Dean poruszył się niespokojnie przy samochodzie ze złością patrząc na Briana.
- Więc dlaczego nie mogłabyś rzucić tych swoich polowań i zostać tu, ze mną? – Chwycił jej dłoń i uśmiechnął się jednym z tych swoich uśmiechów, którymi podrywa dziewczyny. Alysson delikatnie wyrwała dłoń z jego uścisku nie chcąc go zbytnio urazić.
- Briana, myślałam, że ostatnim razem wszystko sobie wyjaśniliśmy. Te polowania to moje życie, a między nami i tak już nic nie ma i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Muszę juz iść – powiedziała Alysson akcentując wyraźnie każde słowo i odwróciła się chcąc jak najszybciej stamtąd odejść.
- Alysson nie rozumiesz, że cię kocham? – Usłyszała za sobą głos Briana i nagle poczuła lekkie szarpnięcie. Po chwili stała do niego przodem, a on całował jej usta. Dziewczyna zdezorientowana odepchnęła go od siebie.
- Co ty wyprawiasz?! Oszalałeś? – Popatrzyła nie niego z niedowierzaniem. Spodziewała się po nim wszystkiego, ale nie tego. Usłyszała za sobą trzask zatrzaskiwanych drzwi i uzmysłowiła sobie, że całe to zdarzenie obserwował Dean. Jęknęła cicho wiedząc jak to mogło wyglądać z jego perspektywy.
- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – rzuciła do Briana nawet na niego nie patrząc i szybkim krokiem podeszła do Impali. Usiadła na miejscu pasażera i przygryzając dolna wargę zerknęła na Deana – Wiem jak to mogło wyglądać, ale na pewno nie jest tak jak ci się wydaje.
- Nie musisz mi się tłumaczyć – przerwał jej zapalając silnik. Wyczuła w jego głosie złość i coś jeszcze. Ból? Żal? Rozczarowanie? Nie była do końca pewna, jednak wiedziała, że będzie musiała wytłumaczyć z nim to nieporozumienie. Ale nie teraz. Po nieprzespanej nocy była na to zbyt zmęczona. Rozsiadła się wygodnie na fotelu i oparła głowę o szybę. Przymknęła oczy i sama nie wiedząc, kiedy zasnęła.



          Poczuła jak ktoś delikatnie dotyka jej ramienia. Otworzyła leniwie oczy i ziewnęła przeciągle.
- Dojechaliśmy - powiedział Dean nie mogąc powstrzymać się od dyskretnego uśmiechu. Musiał przyznać, że Alysson wyglądała słodko ze zmierzwionymi włosami, zaspanymi oczami i lekko zaczerwienioną skórą na policzku w miejscy, gdzie opierała się o rękę. Dziewczyna przecierając oczy rozejrzała się się dookoła. Siedzieli w samochodzie zaparkowanym na podwórku Bobbiego.
- Długo spałam? - Zapytała przeglądając się w lusterku. Westchnęła na widok swoich włosów. Nie miała cierpliwości, aby je ułożyć, więc po prostu wyciągnęła gumkę i spięła je w niedbały kucyk.
- Przespałaś całą drogę. Nawet przerwę na lunch – powiedział Dean i sięgnął ręką na tylne siedzenie. Wziął z niego papierową torebkę i podał ją Alysson. – Nie chciałem cię budzić, więc gdybyś była głodna kupiłem ci coś do jedzenia.
- Dzięki – powiedziała uśmiechając się delikatnie i zabierając od niego torebkę. Ich oczy spotkały się na kilka sekund i Alysson chciała już coś powiedzieć, jednak Dean odwrócił wzrok i wyszedł z samochodu. Usłyszała jak otwiera bagażnik i wyciąga z niego ich torby. Westchnęła zrezygnowana i nie mając większego wyboru wyszła z samochodu idąc za Deanem do domu Singera.


          - Mam nadzieję, że poszło wam lepiej niż nam – powiedział Bobby na ich widok. Siedzieli z Samem przy biurku zawalonym notatkami i książkami. Młodszy Winchester uniósł wzrok znad książki, którą właśnie uważnie wertował.
- Nic nie znaleźliście? – Zapytała Alysson opadając na fotel naprzeciwko nich. Odpowiedziała jej cisza, więc dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem. Postanowiła nie mówić im na razie o dziwnej rozmowie, którą słyszała zeszłej nocy. Mieli już wystarczająco dużo kłopotów. Apokalipsa, demony czające się za każdym rogiem i do tego jej rzekome zdolności.
- Cas się nie odezwał? – Dean pochylił się nad książkami, które przeglądał jego brat.
- Wzywaliśmy go kilka razy. Za każdym razem nic – powiedział Sam wzruszając ramionami.
- Więc wygląda na to, że ten wasz Castiel ma nas gdzieś – powiedziała Alysson z wyrzutem. Nagle usłyszała szelest i obok niej pojawił się brunet w beżowym prochowcu, spod którego widać było elegancki garnitur. Mężczyzna spojrzał na nią przekrzywiając delikatnie głowę.
- Cas, do cholery, nie mogłeś pojawić się wcześniej? – Zapytał Dean patrząc na przyjaciela. Zauważył, że Castiel wygląda na zmęczonego, jakby ciążyło na nim zbyt dużo obowiązków.
- Miałem pewne… utrudnienia – powiedział anioł wciąż przyglądając się uważnie Alysson. Dziewczyna uniosła brwi czekając na jakieś dalsze wyjaśnienia. – Nie mam zbyt wiele czasu. Teraz, kiedy zbliża się Apokalipsa mamy dużo na głowie.
- Wystarczy, że wyjaśnisz nam tylko to, co najważniejsze. Przede wszystkim zacznij od tego, czego chcąc ode mnie anioły i demony – powiedziała, Alysson analizując w głowie następne pytania, które chciała zadać aniołowi.
- To zrozumiałe. Chodzi tu o twoje zdolności – powiedział Castiel takim tonem, jakby tłumaczył dziecku coś oczywistego.
- Wszyscy mówią mi o jakiś cudownych zdolnościach, które rzekomo posiadam, tylko problem w tym, że nie mam pojęcia, o co im chodzi – powiedziała zirytowana Alysson. Denerwowało ją to, że anioł udzielał tak zwięzłych odpowiedzi, z których praktycznie nie można było dowiedzieć się zbyt wiele.
- Nie wiesz, kim jesteś? Ani kim była twoja matka? – Zapytał, Castiel, a widząc zdezorientowaną minę dziewczyny westchnął zrezygnowany i usiadł na kanapie, naprzeciwko Alysson. – Twoja matka była aniołem. Upadłym aniołem. Została wysłana na Ziemię z misją i na jej nieszczęście zakochała się w śmiertelniku. Postanowiła ułożyć sobie z nim życie, choć nie wszystkim aniołom się to spodobało. Jej moce zostały uśpione i nie miała prawa już kiedykolwiek wrócić do Nieba. Potem urodziłaś się ty i wraz z twoim narodzeniem przekazała ci wszystkie swoje moce. Jesteś w połowie aniołem, Alysson.


          Z każdym kolejnym słowem Castiela Alysson była coraz bardziej zdezorientowana. To wszystko było tak bardzo poplątane i niedorzeczne, a jednocześnie składało się w jedną, logiczną całość. Co najdziwniejsze dziewczyna nie była w szoku, nie odczuwała zbyt dużego zdziwienia. Czuła się tak jakby o wszystkim wcześniej wiedziała, tylko nie zdawała sobie z tego sprawy. 
- Więc, te sny, widzę je tylko, dlatego, że płynie we mnie krew anioła? - Zapytała, choć tak naprawdę nie takie pytanie chciała zadać. Skoro teraz zaczynała powoli wszystko sobie układać, chciała wiedzieć jeszcze tylko kim jest Zachariasz i dlaczego chce ją zabić.
- Masz w sobie wielką moc, którą musisz nauczyć się wykorzystywać. Musisz nauczyć się przede wszystkim nad nią panować – po tych słowach, Winchesterowie włączyli się do rozmowy, jednak Alysson nie słuchała ich. Starała się odtworzyć w pamięci każdy szczegół rozmowy, którą usłyszała wczoraj w nocy.
- Kim jest Zachariasz? – Wypaliła nagle, przerywając Samowi w pół zdania. Wszyscy popatrzyli na nią zdziwieni.
- To największy dupek, jakiego miałem okazję poznać – odpowiedział Dean, jednak po chwili zdał sobie z czegoś sprawę. – Ale skąd o nim wiesz? Nic ci o nim nie wspominaliśmy.
Alysson westchnęła zrezygnowana zdając sobie sprawę, że popełniła błąd i teraz będzie musiała powiedzieć im prawdę. No, przynajmniej część prawdy.
- Usłyszałam rozmowę Zachariasza i jakiegoś mężczyzny. Nie widziałam ich, ale słyszałam. Podejrzewam, że to dzięki tym moim zdolnością – wzruszyła ramionami sprawiając wrażenie obojętnej, jakby rozmowa, którą słyszała jej nie obchodziła.
- O czym rozmawiali? – Zapytał Castiel przeszywając ją wzrokiem.
- Mówili coś o Lilith. O tym, że złamała kolejną pieczęć – odpowiedziała Alysson, specjalnie przemilczając fragment o planach Zachariasza. Była mistrzynią kłamstwa, jednak miała wrażenie, że Cas nie do końca jej uwierzył. Tak jakby czytał jej w myślach i wiedział, że coś przed nimi ukrywa. Przez chwilę jeszcze mierzył ją wzrokiem, po czym wstał z kanapy poprawiając płaszcz.
- Wzywają mnie. Postaram się przybyć jutro, poćwiczę z tobą twoje moce – ostatnie zdanie powiedział patrząc na Alysson, a następnie z cichym szmerem zniknął. W pokoju zapanowała cisza. Winchesterowie i Singer bali się odezwać, nie wiedząc jak na opowieść anioła zareaguje Alysson.
- Muszę się przewietrzyć. Niedługo wrócę – powiedziała dziewczyna i bez słowa wyszła z domu Bobbiego.