Rozdział X
Siedziała przy wolnym stoliku w kącie przepełnionego baru. Przed nią stała pusta szklanka po whisky. Kiwnęła ręką na przechodzącego obok kelnera prosząc o dolewkę. Napełnił jej szklankę brunatnym alkoholem, który wypiła duszkiem. Ponownie poczuła w kieszeni wibrację. Wyciągnęła telefon i zerknęła na wyświetlacz. Sześć nieodebranych połączeń. Westchnęła cicho i rzuciła na stolik banknot dwudziestodolarowy. Narzuciła skórzaną kurtkę na ramiona i przeciskając się przez tłum, wyszła z baru. Wolnym krokiem ruszyła w stronę domu Bobbiego. Wybrała krótszą drogę i skręciła w ciemną uliczkę. Wiedziała, że nawet gdyby spotkała kogoś podejrzanego i tak nic by się jej niestało. W końcu jak się okazało była pół aniołem i potrafiła się bronić. Nagle usłyszała za sobą szelest przypominający odgłos poruszających się skrzydeł ptaka. Rozejrzała się dokoła jednak nikogo nie zobaczyła. Oprócz niej w ciemnej uliczce był tylko czarny kot śpiący na pustych, kartonowych pudełkach. Pokręciła głową dochodząc do wniosku, że po prostu się jej przesłyszało. Już miała się odwrócić i ruszyć dalej, gdy poczuła silne uderzenie w głowę. Jęknęła cicho czując jak nogi się pod nią uginają. Później była już tylko ciemność.
~*~
- Wróciła? – Zapytał Dean wchodząc do salonu, gdzie siedział jego brat i Bobby.
- Nie. Mam złe przeczucia – odpowiedział Singer poprawiając czapkę z daszkiem.
- Mogę pójść jej poszukać – zaproponował Dean sięgając po kurtkę.
- To bez sensu. Nawet nie wiemy gdzie poszła. Ale może Casowi uda się ją namierzyć – powiedział Sam w myślach wzywając anioła. Po kilku sekundach obok niego zmaterializować się brunet.
- Coś się stało? - Zapytał patrząc na każdego z osobna.
- Alysson wyszła jakieś cztery godziny temu i do tej pory nie wróciła – powiedział Sam, po czym dodał – dzwoniliśmy do niej jakieś sześć razy, ale nie odbiera, więc pomyśleliśmy, że może tobie uda się ją znaleźć.
- Spróbuję ją odnaleźć – powiedział Castiel kiwając głową ze zrozumieniem, po czym zniknął.
Zacisnęła oczy czując pulsujący ból w tylnej części czaszki. Chciała zobaczyć czy to poważne uszkodzenie, jednak jej ręce były skrępowane i nie mogła nimi ruszyć. Zamrugała oczami chcąc przyzwyczaić się do oślepiającego ją światła. Nagle ktoś chwycił ją za podbródek i brutalnie odchylił jej głowę do tyłu. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę w podeszłym wieku. Jego zielone oczy przeszywały ja na wylot.
- A więc to jest ta słynna Alysson Heid – powiedział przesłodzonym głosem mężczyzna.
- Zachariasz – syknęła przez zęby dziewczyna poznając głos anioła. Mężczyzna puścił jej podbródek i odszedł kilka kroków poprawiając grafitowy garnitur.
Rozejrzała się uważnie dokoła. Znajdowali się w opustoszałym magazynie. Za Zachariaszem stało na straży czterech innych mężczyzn, prawdopodobnie też aniołów. Wszyscy bacznie obserwowali każdy jej ruch gotowi w każdej chwili zainterweniować.
- Domyślam się, że Castiel ci o mnie opowiadał – mężczyzna zaczął przechadzać się obok niej.
- Czego ode mnie chcesz? – Zapytała ignorując jego słowa. Starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi dyskretnie wyciągnęła z tylnej kieszeni scyzoryk, który na wszelki wypadek zawsze nosiła przy sobie. Rozłożyła go i ostrożnie zaczęła przecinać sznury krępujące jej ręce. Miała wrażenie, że żaden z pilnujących ją mężczyzn nie zauważył jej poczynań.
- Nie bądź taka niecierpliwa. Najpierw się trochę poznajmy – odpowiedział Zachariasz z chytrym uśmiechem. Alysson prychnęła pod nosem. Nienawidziła, gdy ktoś bawił się z nią w takie gierki.
– Castiel zapewne powiedział ci o mocy, jaka w tobie drzemie. Ze względu na nią demony bardzo chcą mieć cię po swojej stronie, ale ja nie mogę na to pozwolić – przerwał na chwilę i podszedł do niej pochylając się lekko – Jesteś bardzo podobna do matki. Nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. Była odważna, ale niestety również naiwna i bardzo głupia.
Alysson patrzyła mu wyzywająco w oczy słuchając jak wyraźnie akcentuje każde wypowiedziane przez siebie słowo.
- To ty ją zabiłeś, prawda? Dlaczego? – Zapytała chcąc zyskać na czasie. Jak na razie udało jej się wyswobodzić tylko jedną rękę. Wiedziała, że aby ich pokonać powinna działać z zaskoczenia, więc musiała się pospieszyć. Nie była jednak przekonana czy uda się jej przeżyć tę próbę.
- To proste. Znała nasze wszystkie tajemnice i plany. A kiedy się zbuntowała i upadła zaczęło istnieć ryzyko, że może wyjawić je ludziom lub co gorsza demonom. Dlatego musiałem się upewnić, że nikt nie dowie się od niej o naszych planach – powiedział Zachariasz patrząc na nią z satysfakcją jakby cieszył się, że może zadać jej ból.
- Więc zabiłeś ją tylko, dlatego, że za dużo wiedziała? – Zapytała patrząc na niego z niedowierzaniem, a kiedy anioł pokiwał głową dodała: - Ty du*ku!
Następne wydarzenia rozegrały się bardzo szybko. Wyszarpnęła dłonie z oplatających ją sznurów i uderzyła Zachariasza pięścią w twarz. Mężczyzna nie przewidując ciosu zachwiał się i upadł na podłogę, a Alysson jednym ruchem rozcięła sznury krępujący jej nogi. Nim którykolwiek z aniołów zdążył się zorientować podbiegła do leżącego na stole noża i rzuciła nim w najbliżej stojącego mężczyznę trafiając prosto w jego klatkę piersiową. Nagle poczuła mocne szarpnięcie i z impetem uderzyła w drewnianą szafę znajdującą się na drugim końcu magazynu. Jęknęła cicho czując ciepłą ciecz spływającą po jej skroni. Mimo nasilającego się bólu głowy i prawej ręki próbowała się podnieść. Niespodziewanie przed nią pojawił się Zachariasz. Krew z nosa kapała mu na garnitur plamiąc nieskazitelnie białą koszulę. Chwycił ją za włosy, zmuszając tym samym, aby wstała, po czym uderzył ją w twarz. Kopnęła go w brzuch i dotknęła krwawiącej wargi. Wycieńczona oparła się zdrową ręką o ścianę, aby nie upaść. Wiedziała, że nie ma z nimi szans i jej śmierć jest tylko kwestią czasu. Zastanawiała się tylko gdzie podziało się czterech mężczyzn pilnujących Zachariasza. Rozejrzała się dookoła. Dwóch z nich leżało nieprzytomnych na ziemi, a obok ich ciał na ziemi zostały wypalone ślady skrzydeł. Pozostali dwaj walczyli z mężczyzną w beżowym prochowcu.
- Skończmy tę zabawę – syknął przez zaciśnięte zęby Zachariasz najwyraźniej nieświadom obecności Castiela. Alysson ponownie została odrzucano przez tajemniczą siłę tym razem uderzając w ścianę. Poczuła jak świeża rana z tyłu głowy znów zaczyna krwawić. Pociemniało jej w oczach, jednak po chwili znów odzyskała ostrość widzenia. Zachariasz podchodził do niej powoli jakby chcąc nadać więcej dramatyczności tej chwili. Alysson wiedząc, że zbliża się jej koniec niespodziewanie poczuła w sobie dziwną moc, która napełniała ją ogromną siłą. Wstała chwiejąc się lekko na nogach i jakby odruchowa wyciągnęła rękę w stronę Zachariasza zaciskając palce w pięść. Z jej dłoni zaczęło emanować oślepiające światło. Usłyszała cichy krzyk Zachariasza i po chwili mężczyzna zniknął, a niesamowita moc ulotniła się z niej. Alysson zdezorientowana rozejrzała się i zobaczyła podchodzącego do niej Castiela. Jego ubranie było pobrudzone, a z rany na policzku strużką sączyła się krew.
- Nic ci nie jest? – Zapytał przyglądając się jej uważnie. Alysson pokręciła głową i wskazała zdrową ręką na miejsce gdzie przed chwilą stał Zachariasz.
- Czy on…?
- Żyje. Odesłałaś go tylko do Nieba – przerwał jej Castiel nadal uważnie lustrując ją wzrokiem.
- Suk**syn złamał mi rękę – powiedziała wskazując na bezwładne ramie. Dotknęła delikatnie tyłu głowy, a na jej dłoni został czerwony ślad po ciepłej cieczy.
- Odeślę cię do domu Bobbiego. Bardzo się o ciebie martwią – powiedział Cas uzdrawiając jej rękę, po czym dotknął jej czoła i oboje zniknęli.
Znaleźli się na zagraconym podwórku Bobbiego. Alysson zerknęła na okno, w którym paliło się światło. W pozostałej części domu panował mrok.
- To była moja moc, prawda? – Zapytała Alysson przenosząc wzrok na anioła. Castiel pokiwał głową, po czym dodał:
- Pomogę ci nauczyć się ją kontrolować. A na razie uważaj na siebie.
Po tych słowach anioł zniknął zostawiając Alysson samą. Dziewczyna nie mając większego wyboru weszła do domu. W przedpokoju panował półmrok i jedynym źródłem światła był blask bijący od żarówki przedostający się pod drzwiami kuchni. Uchyliła niepewnie drzwi i oparła się o futrynę.
- Przepraszam – powiedziała cicho, a oczy trzech łowców natychmiast zwróciły się na nią. Dean podszedł do niej i obejmując w pasie pomógł jej usiąść na krześle.
- Alysson, nie masz pojęcia jak się martwiliśmy – powiedział surowo Bobby, jednak na jego twarzy malowała się ulga, kiedy zobaczył, że dziewczynie nic nie jest.
- Wyglądasz okropnie – powiedział Dean mierząc ją wzrokiem. Miał rację. Ubranie, w niektórych miejscach potargane i poplamione, nadawało się jedynie do wyrzucenia. Na wycieńczonej twarzy widniały plamy przyschniętej krwi, a na zmierzwionych włosach można było dostrzec drobinki kurzu.
- Miałam niezbyt przyjemne spotkanie z Zachariaszem – wyjaśniła Alysson ignorując słowa Deana. Opowiedziała im o spotkaniu z aniołem. Starała się nie pominąć choćby najmniejszego szczegółu. Kiedy skończyła mówić w kuchni zapanowała cisza.
- Suk**syn – przeklął cicho pod nosem Dean i wyciągnął piwo z lodówki.
- On nie odpuści. Będzie cię ścigał dopóki cię nie zabije – powiedział Sam marszcząc brwi.
- Wiem. Dlatego Cas postanowił, że będzie uczył mnie jak mam posługiwać się swoją mocą. Mamy zacząć od jutra. A teraz wybaczcie, ale muszę iść się odświeżyć i trochę przespać – powiedziała i wstała chwiejąc się lekko. Dean chciał podejść do niej i jej pomóc, jednak dziewczyna pokręciła głową na znak, że sobie poradzi. Wolnym krokiem wyszła po schodach na górę i ruszyła do swojego pokoju na końcu korytarza.
- Nie. Mam złe przeczucia – odpowiedział Singer poprawiając czapkę z daszkiem.
- Mogę pójść jej poszukać – zaproponował Dean sięgając po kurtkę.
- To bez sensu. Nawet nie wiemy gdzie poszła. Ale może Casowi uda się ją namierzyć – powiedział Sam w myślach wzywając anioła. Po kilku sekundach obok niego zmaterializować się brunet.
- Coś się stało? - Zapytał patrząc na każdego z osobna.
- Alysson wyszła jakieś cztery godziny temu i do tej pory nie wróciła – powiedział Sam, po czym dodał – dzwoniliśmy do niej jakieś sześć razy, ale nie odbiera, więc pomyśleliśmy, że może tobie uda się ją znaleźć.
- Spróbuję ją odnaleźć – powiedział Castiel kiwając głową ze zrozumieniem, po czym zniknął.
~*~
Zacisnęła oczy czując pulsujący ból w tylnej części czaszki. Chciała zobaczyć czy to poważne uszkodzenie, jednak jej ręce były skrępowane i nie mogła nimi ruszyć. Zamrugała oczami chcąc przyzwyczaić się do oślepiającego ją światła. Nagle ktoś chwycił ją za podbródek i brutalnie odchylił jej głowę do tyłu. Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do światła zobaczyła pochylającego się nad nią mężczyznę w podeszłym wieku. Jego zielone oczy przeszywały ja na wylot.
- A więc to jest ta słynna Alysson Heid – powiedział przesłodzonym głosem mężczyzna.
- Zachariasz – syknęła przez zęby dziewczyna poznając głos anioła. Mężczyzna puścił jej podbródek i odszedł kilka kroków poprawiając grafitowy garnitur.
Rozejrzała się uważnie dokoła. Znajdowali się w opustoszałym magazynie. Za Zachariaszem stało na straży czterech innych mężczyzn, prawdopodobnie też aniołów. Wszyscy bacznie obserwowali każdy jej ruch gotowi w każdej chwili zainterweniować.
- Domyślam się, że Castiel ci o mnie opowiadał – mężczyzna zaczął przechadzać się obok niej.
- Czego ode mnie chcesz? – Zapytała ignorując jego słowa. Starając się nie zwracać na siebie zbytniej uwagi dyskretnie wyciągnęła z tylnej kieszeni scyzoryk, który na wszelki wypadek zawsze nosiła przy sobie. Rozłożyła go i ostrożnie zaczęła przecinać sznury krępujące jej ręce. Miała wrażenie, że żaden z pilnujących ją mężczyzn nie zauważył jej poczynań.
- Nie bądź taka niecierpliwa. Najpierw się trochę poznajmy – odpowiedział Zachariasz z chytrym uśmiechem. Alysson prychnęła pod nosem. Nienawidziła, gdy ktoś bawił się z nią w takie gierki.
– Castiel zapewne powiedział ci o mocy, jaka w tobie drzemie. Ze względu na nią demony bardzo chcą mieć cię po swojej stronie, ale ja nie mogę na to pozwolić – przerwał na chwilę i podszedł do niej pochylając się lekko – Jesteś bardzo podobna do matki. Nie tylko z wyglądu, ale też z charakteru. Była odważna, ale niestety również naiwna i bardzo głupia.
Alysson patrzyła mu wyzywająco w oczy słuchając jak wyraźnie akcentuje każde wypowiedziane przez siebie słowo.
- To ty ją zabiłeś, prawda? Dlaczego? – Zapytała chcąc zyskać na czasie. Jak na razie udało jej się wyswobodzić tylko jedną rękę. Wiedziała, że aby ich pokonać powinna działać z zaskoczenia, więc musiała się pospieszyć. Nie była jednak przekonana czy uda się jej przeżyć tę próbę.
- To proste. Znała nasze wszystkie tajemnice i plany. A kiedy się zbuntowała i upadła zaczęło istnieć ryzyko, że może wyjawić je ludziom lub co gorsza demonom. Dlatego musiałem się upewnić, że nikt nie dowie się od niej o naszych planach – powiedział Zachariasz patrząc na nią z satysfakcją jakby cieszył się, że może zadać jej ból.
- Więc zabiłeś ją tylko, dlatego, że za dużo wiedziała? – Zapytała patrząc na niego z niedowierzaniem, a kiedy anioł pokiwał głową dodała: - Ty du*ku!
Następne wydarzenia rozegrały się bardzo szybko. Wyszarpnęła dłonie z oplatających ją sznurów i uderzyła Zachariasza pięścią w twarz. Mężczyzna nie przewidując ciosu zachwiał się i upadł na podłogę, a Alysson jednym ruchem rozcięła sznury krępujący jej nogi. Nim którykolwiek z aniołów zdążył się zorientować podbiegła do leżącego na stole noża i rzuciła nim w najbliżej stojącego mężczyznę trafiając prosto w jego klatkę piersiową. Nagle poczuła mocne szarpnięcie i z impetem uderzyła w drewnianą szafę znajdującą się na drugim końcu magazynu. Jęknęła cicho czując ciepłą ciecz spływającą po jej skroni. Mimo nasilającego się bólu głowy i prawej ręki próbowała się podnieść. Niespodziewanie przed nią pojawił się Zachariasz. Krew z nosa kapała mu na garnitur plamiąc nieskazitelnie białą koszulę. Chwycił ją za włosy, zmuszając tym samym, aby wstała, po czym uderzył ją w twarz. Kopnęła go w brzuch i dotknęła krwawiącej wargi. Wycieńczona oparła się zdrową ręką o ścianę, aby nie upaść. Wiedziała, że nie ma z nimi szans i jej śmierć jest tylko kwestią czasu. Zastanawiała się tylko gdzie podziało się czterech mężczyzn pilnujących Zachariasza. Rozejrzała się dookoła. Dwóch z nich leżało nieprzytomnych na ziemi, a obok ich ciał na ziemi zostały wypalone ślady skrzydeł. Pozostali dwaj walczyli z mężczyzną w beżowym prochowcu.
- Skończmy tę zabawę – syknął przez zaciśnięte zęby Zachariasz najwyraźniej nieświadom obecności Castiela. Alysson ponownie została odrzucano przez tajemniczą siłę tym razem uderzając w ścianę. Poczuła jak świeża rana z tyłu głowy znów zaczyna krwawić. Pociemniało jej w oczach, jednak po chwili znów odzyskała ostrość widzenia. Zachariasz podchodził do niej powoli jakby chcąc nadać więcej dramatyczności tej chwili. Alysson wiedząc, że zbliża się jej koniec niespodziewanie poczuła w sobie dziwną moc, która napełniała ją ogromną siłą. Wstała chwiejąc się lekko na nogach i jakby odruchowa wyciągnęła rękę w stronę Zachariasza zaciskając palce w pięść. Z jej dłoni zaczęło emanować oślepiające światło. Usłyszała cichy krzyk Zachariasza i po chwili mężczyzna zniknął, a niesamowita moc ulotniła się z niej. Alysson zdezorientowana rozejrzała się i zobaczyła podchodzącego do niej Castiela. Jego ubranie było pobrudzone, a z rany na policzku strużką sączyła się krew.
- Nic ci nie jest? – Zapytał przyglądając się jej uważnie. Alysson pokręciła głową i wskazała zdrową ręką na miejsce gdzie przed chwilą stał Zachariasz.
- Czy on…?
- Żyje. Odesłałaś go tylko do Nieba – przerwał jej Castiel nadal uważnie lustrując ją wzrokiem.
- Suk**syn złamał mi rękę – powiedziała wskazując na bezwładne ramie. Dotknęła delikatnie tyłu głowy, a na jej dłoni został czerwony ślad po ciepłej cieczy.
- Odeślę cię do domu Bobbiego. Bardzo się o ciebie martwią – powiedział Cas uzdrawiając jej rękę, po czym dotknął jej czoła i oboje zniknęli.
Znaleźli się na zagraconym podwórku Bobbiego. Alysson zerknęła na okno, w którym paliło się światło. W pozostałej części domu panował mrok.
- To była moja moc, prawda? – Zapytała Alysson przenosząc wzrok na anioła. Castiel pokiwał głową, po czym dodał:
- Pomogę ci nauczyć się ją kontrolować. A na razie uważaj na siebie.
Po tych słowach anioł zniknął zostawiając Alysson samą. Dziewczyna nie mając większego wyboru weszła do domu. W przedpokoju panował półmrok i jedynym źródłem światła był blask bijący od żarówki przedostający się pod drzwiami kuchni. Uchyliła niepewnie drzwi i oparła się o futrynę.
- Przepraszam – powiedziała cicho, a oczy trzech łowców natychmiast zwróciły się na nią. Dean podszedł do niej i obejmując w pasie pomógł jej usiąść na krześle.
- Alysson, nie masz pojęcia jak się martwiliśmy – powiedział surowo Bobby, jednak na jego twarzy malowała się ulga, kiedy zobaczył, że dziewczynie nic nie jest.
- Wyglądasz okropnie – powiedział Dean mierząc ją wzrokiem. Miał rację. Ubranie, w niektórych miejscach potargane i poplamione, nadawało się jedynie do wyrzucenia. Na wycieńczonej twarzy widniały plamy przyschniętej krwi, a na zmierzwionych włosach można było dostrzec drobinki kurzu.
- Miałam niezbyt przyjemne spotkanie z Zachariaszem – wyjaśniła Alysson ignorując słowa Deana. Opowiedziała im o spotkaniu z aniołem. Starała się nie pominąć choćby najmniejszego szczegółu. Kiedy skończyła mówić w kuchni zapanowała cisza.
- Suk**syn – przeklął cicho pod nosem Dean i wyciągnął piwo z lodówki.
- On nie odpuści. Będzie cię ścigał dopóki cię nie zabije – powiedział Sam marszcząc brwi.
- Wiem. Dlatego Cas postanowił, że będzie uczył mnie jak mam posługiwać się swoją mocą. Mamy zacząć od jutra. A teraz wybaczcie, ale muszę iść się odświeżyć i trochę przespać – powiedziała i wstała chwiejąc się lekko. Dean chciał podejść do niej i jej pomóc, jednak dziewczyna pokręciła głową na znak, że sobie poradzi. Wolnym krokiem wyszła po schodach na górę i ruszyła do swojego pokoju na końcu korytarza.
Tak, tak już jestem :D
OdpowiedzUsuńZawsze się zastanawiam, jak kobiety mogę pić whisky... w sumie ja nigdy nie piłam i nie wiem jak smakuje, ale zawsze wydaje mi się, że jest ohydne ^^ No ale dobra do tematu...
Szelest... Ja bym wskazała Zachariasza ten dupek ma tak chore pomysły, że biją wszelkie rekordy durnoty.
Ha! Ja to jestem dobry detektyw jednak ;) Jak mówiłam to świrus. Ale musze przyznać, że pisy scen akcji to wychodzą Ci świetnie ^^ Mając Cassa za nauczyciel, nic jej nie grozi! Obrońca w prochowcu zawsze gotów do akcji :D
Wspaniałe opowiadania. Masz naprawdę wielki talent. Twoje opowiadania stały się dla mnie po prostu wciągającą lekturą.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział i zapraszam na mojego bloga: http://moje-historie-supernatural.blogspot.com/