niedziela, 29 września 2013

Księga II Rozdział XII

Rozdział XII



           Otworzył przed nią drzwi i odsunął się, aby przepuścić ją w progu. Poprawił torbę na ramieniu, objął Alysson w pasie, jakby bojąc się, że dziewczyna w każdej chwili może się przewrócić i zaprowadził ją do salonu Singera.
- Dean, czwarty raz powtarzam ci, że nic mi nie jest. Przestań traktować mnie jakbym była małym dzieckiem – powiedziała zirytowana i ściągnęła jego dłoń ze swojej tali. Dean wiedząc, że nie ma sensu wdawać się z Alysson w dyskusję, uniósł ręce w obronnym geście i bez ostrzeżenia pocałował ją w usta. Heid zaśmiała się cicho i pokręciła głową z politowaniem.


           Oboje weszli do kuchni, gdzie wśród książek i notatek czekali już na nich Sam i Bobby.
- Dlaczego zawsze ty musisz być w centrum największych kłopotów? – Zapytał Singer, z trudem podnosząc się z krzesła. Na stole przed nim leżała do połowy opróżniona butelka whisky i pusta szklanka.
- Ale musisz przyznać, że bez mojej zdolności wpadania w kłopoty życie byłoby nudne – odparła z szelmowskim uśmiechem łowczyni i poklepała mężczyznę po ramieniu. Skinęła lekko do Sama i wskazała na stos książek. – Szukacie czegoś na temat Czyśćca?
- Jak na razie nie znaleźliśmy żadnej informacji, jak go otworzyć – odpowiedział zrezygnowany Sam i poprawił włosy.
- Rozumiem, że whisky miała wam pomóc w poszukiwaniach? – Zapytała z sarkazmem, zabierając butelkę alkoholu ze stołu i schowała ją do szafki.
- Na pewno nie zaszkodziła – mruknął z niezadowoleniem Bobby, na co Alysson prychnęła cicho i wywróciła teatralnie oczami. Podeszła do stolika i otworzyła na przypadkowej stronie jedną z książek.
- A ty, do czego się zabierasz? Dopiero, co wróciłaś ze szpitala i powinnaś odpoczywać – powiedział z troską Dean i wyciągnął jej z rąk książkę.
- Nic mi nie jest. Jestem całkowicie zdrowa – odparła, akcentując wyraźnie każde słowo. Popatrzyła mu wyzywająco w oczy, jednak uśmiechnęła się delikatnie, widząc jak bardzo Winchester się o nią martwi.
- A ja nadal uważam, że powinniśmy wezwać Cassa żeby sprawdził czy na pewno wszystko z tobą w porządku…
- Nie – przerwała mu ze stanowczością. – Jakoś wcześniej, kiedy umierałam, nie miał czasu żeby się tu pojawić, więc teraz pewnie też nie będzie zawracał sobie głowy takimi głupotami!
Trójka łowców popatrzyła na nią, zdziwiona jej nagłym wybuchem złości. Alysson kręcąc głową, mruknęła tylko coś niewyraźnie pod nosem i wyszła z kuchni.



~*~

           Uchylił delikatnie drzwi pokoju, który dzielił z Alysson i wszedł do środka. Dziewczyna stała do niego tyłem, opierając się dłońmi o parapet i wyglądała na bardzo zamyśloną. Podszedł do niej po cichu i położył dłonie na jej biodrach.
- Wszystko w porządku? – Odezwał się w końcu Dean.
- Tak… To znaczy nie – westchnęła cicho i odwróciła się do niego powoli – Sama nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Ufam Castielowi, ale czasami mam wrażenie, że ukrywa przed nami coś naprawdę wielkiego i tak do końca nie jest po naszej stronie.
- Co ty wygadujesz, Alysson? Może Cass jest trochę tajemniczy i dziwny, ale jest też naszym przyjacielem i wiele razy już nam pomógł.
- Tak, ale wiele razy też nas zawiódł. Znowu nie pojawił się wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałam i jestem pewna, że gdyby nie moja mama to pozwoliłby mi umrzeć po raz drugi.
- Może nie pojawia się, dlatego, że próbuje zapanować nad sytuacją w Niebie i chce zapobiec kolejnej Apokalipsie? - Dean starał się bronić przyjaciela, jednak sam nie był przekonany, co do słuszności swych słów.
- Sam w to nie wierzysz, Dean. Może Cass traktuje mnie jak problem, którego trzeba się pozbyć, ale nie chce brudzić sobie rąk, więc pozwala żeby demony zrobiły to za niego? – Zaproponowała niepewnie Alysson. Czuła się nie w porządku oskarżając Cassa za jego plecami, ale zachowanie anioła zmusiło ją do takich domysłów.
- A może po prostu powinnaś z nim porozmawiać? Anioły nie mogą kłamać, więc na pewno powie ci całą prawdę – stwierdził Dean i przysunął się do niej nieznacznie.


           Alysson widząc, do czego Dean zmierza, pokręciła głową z politowaniem.
- Cassem zajmę się później. Teraz najważniejsze jest, żeby odzyskać duszę Sama. – Chciała go wyminąć i wyjść z pokoju, jednak Dean chwycił ją stanowczo w tali, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.
- TERAZ najważniejsze jest to, żebyś odpoczęła i doszła do siebie – powiedział i pocałował ją namiętnie. Na kilka sekund zapomnieli o całym świecie i skupili się tylko na sobie.
- Wydaje mi się czy mówiłeś coś o tym, że muszę odpoczywać? – Zapytała zadziornie, przygryzając delikatnie dolną wargę.
- A ty mówiłaś, że jesteś całkowicie zdrowa – uciął Dean, na co Alysson zaśmiała się cicho.


           Objęła jego szyję z zalotnym uśmiechem i zatopiła się w głębokiej zieleni jego szmaragdowych oczu. Wspięła się na palce i przysunęła swoją twarz tak, blisko, że ich usta niemal się ze sobą stykały, jednak nie pocałowała go, chcąc się z nim trochę podrażnić. Obdarowała go kolejnym szerokim uśmiechem, na co Dean wywrócił teatralnie oczami i pocałował ją namiętnie. Z każdą sekundą ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne i śmielsze. Spragnieni siebie po tak długiej rozłące, czuli jakby poznawali się na nowo. Każdy pocałunek, każdy nawet najmniejszy dotyk był dla nich jak pierwszy raz.

           Ściągnął czerwony top Alysson ukazując jej czarny, koronkowy biustonosz i zaczął wodzić ustami po jej nagich ramionach i dekolcie. Dziewczyna nie pozostając mu dłużej dłużna, rzuciła jego podkoszulek na ziemię i popchnęła go lekko w stronę łóżka. Dean uniósł delikatnie Alysson i położył ją na zimnej pościeli. Dziewczyna podniosła głowę i odnalazła jego usta, majstrując dłońmi przy pasku jego spodni. Ich języki zatańczyły namiętny i zsynchronizowany taniec, idealnie się do siebie dopasowując. Po chwili dolna część ich garderoby opadła na ziemię tuż obok łóżka. Alysson oplotła biodra Deana udami i sprawnie przewróciła go na plecy tak, że teraz to ona nad nim górowała. Usiadłszy na nim okrakiem, pochyliła się lekko i zaczęła składać pocałunki na jego nagim torsie. Jęknęła cicho, czując jego dłonie na swoim ciele. Po chwili role znów się odwróciły i to Dean był na górze, składając pocałunki na jej dekolcie.
- Kocham Cię – wyszeptała mu do ucha, starając się zapanować nad swoim przyspieszonym oddechem.


           W końcu złączyli się w jedność.

~*~

           Alysson po cichu opuściła nogi na podłogę i wstała ostrożnie z łóżka, starając się nie obudzić śpiącego Deana. Pospiesznie włożyła na siebie dżinsowe spodenki i koszulę w kratę, po czym bezszelestnie wymknęła się z pokoju. Na palcach zeszła po schodach do salonu, krzywiąc się za każdym razem, gdy wiekowa podłoga skrzypiała pod jej ciężarem, przerywając panującą w domu ciszę. Dziewczyna wyszła na podwórko i popatrzyła na gwieździste niebo.

           - Cass, jeśli nie chcesz mi się jeszcze bardziej narazić to dobrze ci radzę, przyjdź tu – powiedziała z naciskiem, chodząc nerwowo tam i z powrotem.
- Coś się stało, Alysson? – Usłyszała za sobą, jak zawsze opanowany głos mężczyzny.
- Coś się stało?! – Powtórzyła z niedowierzaniem, odwracając się i podchodząc do niego. – Po tym wszystkim masz jeszcze czelność pytać czy coś się stało?! Gdzie byłeś przez te ostatnie trzy dni, kiedy umierałam? Gdzie byłeś, kiedy Dean prawie sprzedał duszę, bo ty nawet nie raczyłeś odpowiedzieć na jego wezwania?! I ty jeszcze pytasz czy coś się stało!
- Nie mogłem ci pomóc, ponieważ… - zaczął tłumaczyć anioł, unikając jej wzroku, jednak Alysson mu przerwała.
- Nie mogłeś czy nie chciałeś? – Zapytała, a kiedy Castiel nie odpowiedział, pokiwała ze zrozumieniem głową. – O co tak naprawdę chodzi, Cass? I nie zaprzeczaj, że nic przede mną nie ukrywasz, bo dobrze wiem, że coś jest na rzeczy.
- Uwierz mi Alysson, lepiej dla ciebie żebyś nie wiedziała, o co tak naprawdę toczy się gra.
- Mam tak po prostu żyć w nieświadomości, chociaż najwyraźniej ta cała sprawa dotyczy także mnie? – Zapytała, marszcząc brwi. Na kilka dłuższych chwil między nimi zapadła niezręczna cisza, aż w końcu Alysson odezwała się niepewnie: – Czy to ma coś wspólnego z tym, że niektóre demony nazywają mnie „królową? Wiesz, dlaczego tak do mnie mówią?
Castiel westchnął cicho i przetarł dłonią twarz. W tamtej chwili Alysson zobaczyła, jak bardzo zmęczony tym wszystkim jest anioł.
- Dobrze, powiem ci. Pewnie i tak byś się wkrótce dowiedziała
, więc nie będę dłużej przed tobą tego ukrywać. Bo widzisz Alysson, chodzi o to, że…


*****************************************

Wiem, że znienawidzicie mnie za to, że przerwałam w takim momencie, ale obiecuję, że wszystko (a przynajmniej większość) wyjaśni się w następnym rozdziale:) I od razu ostrzegam, że następny rozdział może pojawić się z lekkim opóźnieniem, więc będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość.

wtorek, 17 września 2013

Księga II Rozdział XI

Rozdział XI



           Doktor Joseph Crawford pochylił się nad nieprzytomną pacjentką i delikatnie uchylił jej powieki. Małą latarką zajrzał jej najpierw w prawe, a później w lewe oko. Popatrzył na monitor respiratora i z rezygnacją zapisał coś w karcie pacjentki.
- I co z nią? Kiedy się obudzi? – Dopytywał się zniecierpliwiony Dean. Powoli zaczynał już tracić nadzieję; nikt z personelu szpitala nie mówił mu prawdy o stanie Alysson, więc jej sytuacja musiała być naprawdę zła, a wręcz beznadziejna.
- Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Przykro mi – odparł lekarz i zerknął na przemęczonego mężczyznę. Ciemne worki pod oczami Winchestera sugerowały kolejną nieprzespaną już noc. „Jak tak dalej pójdzie to on będzie potrzebował mojej pomocy bardziej niż ta dziewczyna” – pomyślał z goryczą Crawford. Jedyne, czego nienawidził w tym zawodzie to przekazywanie ludziom tych najgorszych wiadomości, których nie dało się już zmienić na lepsze.
- Więc co, teraz tak po prostu pozwolicie jej umrzeć? Waszym cholernym obowiązkiem jest leczenie i ratowanie ludzi, a nie zostawianie ich na pastwę losu! – Prawie wykrzyczał Dean, zrywając się z krzesła.
- Musi pan zrozumieć, że nie jesteśmy w stanie jej pomóc. Nikt nie jest – powiedział spokojnie doktor, przybierając maskę obojętności. Wiedział, że najlepszym sposobem na to żeby nie zwariować w tej pracy jest wyzbycie się jakichkolwiek emocji i współczucia dla rodzin swoich pacjentów.
- Cass, przywlecz tu wreszcie swój pierzasty tyłek – wyszeptał prawie niedosłyszalnie Dean i opadł bezwładnie na krzesło.
- Jest pan z jej rodziny, więc potrzebujemy pana pisemnej zgody na odpięcie ją od respiratora – zaczął niepewnie lekarz i dodał, widząc, że Winchester zamierza mu odpowiedzieć: - Wiem, że to będzie dla pana bardzo trudna decyzja, ale proszę pomyśleć o tych wszystkich potrzebujących ludziach, którym możemy uratować życie, ale nie zrobimy tego, ponieważ w szpitalu brakuje wolnych miejsc.
- Pozwolicie jej umrzeć, bo potrzebujecie wolnego łóżka?! – Zapytał z niedowierzaniem Dean i zacisnął dłonie w pięści.
- Dam panu czas do namysłu – powiedział doktor Crawford i podszedł do drzwi. Jego oczy na moment przybrały odcień głębokiej czarni, a kiedy powróciły do naturalnego koloru, lekarz z cynicznym uśmiechem na ustach wyszedł z sali.

           Joseph Crawford szedł pospiesznie korytarzem, rozglądając się podejrzliwie. Doskonale wyczuwał obecność jednego ze swoich pobratymców, jednak nie dostrzegał jego prawdziwej twarzy wśród personelu lub pacjentów przewijających się przez szpital. Wykonywał zadanie, które mogło nie spodobać się zwolennikom Crowley’a, których było coraz więcej i szczerze powiedziawszy bał się o swój tyłek. W każdej chwili ktoś z nich mógł go zaatakować i dlatego musiał zachowywać szczególne ostrożność. Przynajmniej dopóki Alysson Heid wciąż żyła.

           Nagle poczuł na ramieniu mocny uścisk i ktoś wciągnął go do pustego pokoju socjalnego. Drobna blondynka w koszuli szpitalnej z nienaturalną siłą przycisnęła go do zimnej ściany.
- Nie powinno cię tu być, Klaus. Dobrze wiesz, że jeśli ją tkniesz, Crowley cię zabije – wysyczała przez zaciśnięte zęby kobieta, a jej oczy zasnuły się czernią.
- Nie pozwolę żeby jakiś anielski pomiot nami rządził! Ani ten sługus Crowley ani ta dziewczyna nie mają prawa nam rozkazywać, Amy! – Powiedział ze złością mężczyzna i odepchnął od siebie dziewczynę.
- Więc chcesz ją zabić i tym samym wypowiedzieć Crawley’owi otwartą wojnę? Żaden z demonów do ciebie nie dołączy, bo wszyscy się go boją. Nie możesz jej zabić, bo on cię dorwie i ukarze, a wiesz, że to coś o wiele gorszego niż zwykła śmierć – powiedziała demonica, która opętała ciało przypadkowej pacjentki i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Przynajmniej ciągle jestem wierny jedynemu prawdziwemu Królowi Piekła, Lucyferowi…
- Który nadal siedzi zamknięty w klatce – przerwała mu Amy i z zalotnym uśmieszkiem oplotła jego szyje ramionami. – Wiele demonów nie chce żeby ona rządziła Piekłem, ale nikt o zdrowych zmysłach nie przeciwstawi się Crawley’owi. Więc wygląda na to, że jesteś na straconej pozycji, skarbie.
- Jeszcze zobaczymy. – Demon odpowiedział jej tajemniczym uśmiechem, po czym para zatopiła się w namiętnym pocałunku.

~*~ 

           Ciszę przerwał dźwięk komórki. Dean skrzywił się lekko i chcąc nie chcąc odebrał telefon.
- Ciągle nic się nie poprawiło? - Usłyszał w słuchawce zatroskany głos Bobbiego. Wiedział, że Singer traktował Alysson, jak własną córkę i mimo, że tego nie okazywał, a smutki topił w alkoholu, to bardzo się o nią martwił.
- Nadal bez zmian, a nawet gorzej – odpowiedział bezbarwnym głosem Dean i podszedł do okna. Pustym wzrokiem obserwował beztroskich ludzi spacerujących po szpitalnym parku.
- Cass się nie odzywał? – Zadał kolejne pytanie Singer, lecz odpowiedziała mu wymowna cisza. Bobby zaklął pod nosem i dodał ze złością: - Jeśli Alysson znów przez niego umrze, obiecuję, że osobiście powyrywam pióra z jego skrzydeł.
- Zróbcie z Samem wszystko żeby go wezwać. A jeśli on nie chce nam pomóc, to na pewno zrobią to demony.
- Już o tym rozmawialiśmy, Dean. Nie sprzedasz po raz drugi swojej duszy. Znajdziemy jakiś inny sposób – odpowiedział z naciskiem Bobby. On sam wiele razy myślał o pakcie, jednak wiedział, że Alysson nigdy by mu tego nie wybaczyła.
- Nie pozwolę jej umrzeć, nawet gdybym miał znów trafić do piekła – uciął rozmowę Dean i bez słowa pożegnania, rozłączył się. Ze złością zacisnął telefon w pięści i oparł dłonie o parapet. Przymknął oczy i otwartą ręką uderzył w ścianę.

~*~

           Uchyliła delikatnie powieki i skrzywiła się z bólu. Wzięła głęboki oddech i poczuła jak złamane żebra zrastają się powoli i nieprzyjemnie. Ignorując cierpienie, rozejrzała się po sali szpitalnej.
- Dean – powiedziała cicho na widok chłopaka, stojącego przodem do okna. Winchester na dźwięk jej głosu podskoczył lekko i natychmiast się odwrócił. Niemal jednym krokiem pokonał dystans dzielący go od łóżka i przysiadł na brzegu krzesła, chwytając Alysson za rękę. Na jego twarzy wymalowana była nie tylko troska, ale także ogromna ulga i radość.
- Jak się czujesz, Alysson? – Zapytał i pogładził ją po bladym policzku.
- Jakby przejechał po mnie walec – odpowiedziała słabym głosem i zmusiła się na delikatny uśmiech żeby go uspokoić. – Jakim cudem znalazłam się w szpitalu?
- Balthazar cię uratował – powiedział Dean i kręcąc głową, dodał z poczuciem winy: - Nie powinienem był pozwolić ci zostać samej w motelu. Gdybym zabrał cię do Campbellów nic by ci się nie stało.
- Przestań, Dean. To nie była twoja wina. Prędzej czy później Crowley i tak by mnie dopadł.
- Prawie przeze mnie zginęłaś... Znowu – powiedział Winchester, zaciskając dłonie na brzegu białej kołdry. Miał straszne wyrzuty sumienia i to nie tylko, dlatego, że zostawił Alysson samą, ale także przez wszystkie słowa i czyny, jakimi kiedykolwiek ją zranił. Przez te kilka dni, kiedy żył w niepewności, nie wiedząc czy jeszcze kiedyś zobaczy jej uśmiech, roześmiane oczy czy chociażby uroczą zmarszczę na czole, gdy się nad czymś zastanawiała, uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha i jak wiele jest w stanie dla niej poświęcić.
- Nie zapominaj, że za pierwszym razem to była tylko i wyłącznie moja decyzja i jestem pewna, że nigdy bym jej nie zmieniła. – Wyciągnęła rękę żeby dotknąć jego policzka, jednak Dean przytrzymał ją i ucałował. – Ani ty ani ja nie jesteśmy święci i popełniamy błędy tak jak każdy. Mam tylko nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi moje.

           - Już dawno ci wybaczyłem, Alysson – uśmiechnął się lekko i splótł jej palce ze swoimi. Zawahał się przez chwilę, aż w końcu zebrał się na odwagę i zapytał: - A skoro już mowa o błędach to może wytłumaczysz mi, dlaczego zrobiłaś TO z Samem? Chciałaś się na mnie odegrać, czy coś?
- Tak, chyba głównie o to mi chodziło, ale tak naprawdę nie myślałam wtedy trzeźwo. Byłam rozdarta, bo to było zaraz po tym, jak zobaczyłam cię z Lisą i Benem; chciałam po prostu... - Zaczęła tłumaczyć Alysson, jednak Winchester jej przerwał:
- Zaraz, zaraz. Widziałaś mnie z Lisą i Benem? Kiedy? - Zapytał zaskoczony Dean i zaczął krążyć nerwowo po sali.
- Jak tylko wydostałam się z Czyśćca, pojechałam do Bobbiego żeby powiedział mi, gdzie mogę znaleźć ciebie i Sama. Dał mi adres, pod którym mogłam cię znaleźć, ale poradził mi, że lepiej będzie, jeśli tam nie pojadę. No, ale ja oczywiście go nie posłuchałam...
- I przyjechałaś do Cicero - dokończył za nią Dean, domyślając się, do czego zmierza historia dziewczyny. Alysson pokiwała głową i skrzywiła się lekko z bólu. Zrastające się żebra ciągle dawały jej się we znaki.
- Widziałam, że jesteś szczęśliwy, mając wreszcie prawdziwą rodzinę i nie chciałam tego niszczyć, dlatego odjechałam bez słowa - dokończyła i przymknęła oczy, opierając głowę o poduszkę. Spod jej rzęs wypłynęła łza, zostawiając po sobie mokrą ścieżkę na jej bladym policzku.
- Ty, Sam i Bobby jesteście moją rodziną i nic tego nie zmieni - powiedział Winchester i ponownie usiadł przy łóżku Alysson. Pochylił się nad nią i pocałował ją najpierw w czoło, potem w oba policzki, a dopiero na końcu w usta.
- Kocham Cię, Dean – powiedziała i uniosła głowę żeby go pocałować.
- Wiem – odpowiedział Winchester, na co Alysson zaśmiała się cicho. – Na pewno jesteś wyczerpana. Prześpij się trochę.
- Ok, ale pod warunkiem, że ty też pójdziesz odpocząć, bo wyglądasz naprawdę okropnie – obdarowała go szerokim uśmiechem, który tak bardzo w niej uwielbiał.

~*~

           Ordynator oddziału intensywnej terapii ze zdumieniem przeglądał najnowsze wyniki badań swojej pacjentki. Nie mógł pojąć jak to możliwe, że kobieta, której nawet najbardziej doświadczeni lekarze szpitala nie dawali żadnych szans na przeżycie, w jednej chwili wyzdrowiała. Wyglądało na to, że dziewczyna, jakimś cudem, była całkowicie zdrowa.
- Nie wiem jak to możliwe, ale pani badania są w normie. Nawet EKG nie wykryło żadnych nieprawidłowości w pracy serca – powiedział doktor, zapisując coś w kartotece.
- Więc mnie wypisujecie? – Zapytała z nadzieją Alysson. Miała już dosyć bezczynnego leżenia w szpitalu. Przecież mogła w tym czasie zrobić tak wiele pożytecznych rzeczy, jak np. odzyskanie duszy Sama z rąk Crowley’a.
- Przykro mi, ale jeszcze nie dzisiaj. Musimy zostawić panią na kilka dni na obserwację. A teraz proszę odpoczywać – odparł ordynator i wyszedł z sali, wkładając białą teczkę pod pachę. Alysson jęknęła cicho i opadła bezradnie na poduszki. Musiała przyznać, że jedyną rzeczą, jaką naprawdę nienawidziła była bezradność.

niedziela, 1 września 2013

Księga II Rozdział X

Rozdział X



Pik...Pik...Pik...Pik...Pik…

           Dźwięk szpitalnej aparatury rozchodził się echem po jednej z sal oddziału intensywnej terapii. Przy łóżku podpiętej do respiratora pacjentki siedział mężczyzna, trzymając nieprzytomną kobietę za rękę. Przez cały czas jej pobytu w szpitalu nie odstępował jej nawet na krok. Dziewczyna była w stanie krytycznym, który od dwóch dni nie uległ żadnej poprawie. Jedyną nadzieją na jej przeżycie był przeszczep serca, które zostało poważnie uszkodzone na skutek silnego porażenia prądem. Lekarze nie dawali jej zbyt dużych szans na wyzdrowienie; według nich cudem było już to, że kobieta po takim urazie trafiła do szpitala wciąż żywa. Uważali, że zbliżająca się noc będzie decydującą nocą w życiu pacjentki, ponieważ obecnie przy życiu utrzymywały ją tylko różnego rodzaju aparatury i resuscytator, który umożliwiał jej sztuczne oddychanie tlenem.

           Drzwi do sali zaskrzypiały cicho i do pomieszczenia wszedł Sam. Westchnął z rezygnacją i patrzył współczująco na brata. Mimo, że on w tej chwili nic nie czuł, to domyślał się, co teraz przeżywa starszy Winchester.
- Dean, siedzisz tutaj już drugi dzień. Jedź do Bobbiego i prześpij się, a jak coś się poprawi to do ciebie zadzwonię - powiedział cicho Sam podchodząc bliżej łóżka.
- Przyniosłeś mi kawę? - Zapytał ochrypłym głosem starszy Winchester, ignorując uwagę brata. Sam bez słowa podał mu parujący kubek, z którego Dean z zachłannością upił spory łyk czarnego, pobudzającego napoju, po czym odłożył go na półkę stojącą obok łóżka.
- Jak chcesz. Ale gdybyś czegoś potrzebował, to wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - po krótkiej chwili ciszy dodał młodszy Winchester, po czym poklepał brata po plecach i wyszedł z sali.

           Dean westchnął cicho i popatrzył na bladą twarz Alysson. Przejechał kciukiem po jej przedramieniu i ścisnął mocniej jej drobną dłoń. Przymknął zmęczone oczy i oparł czoło o brzeg łóżka. Nie spał już od trzech dni i z chęcią zdrzemnąłby się, chociaż kilkanaście minut, jednak wiedział, że nie może. Nie byłby w stanie zostawić Alysson tu samej. Nie mógł przegapić momentu, w którym dziewczyna wreszcie się obudzi. Chociaż sam nie był już do końca pewien czy to kiedykolwiek nastąpi. Z każdą upływającą godziną powoli zaczynał tracić na to nadzieję.
- Gdzie jesteś, Cass? Dlaczego zawsze, kiedy jesteś najbardziej potrzebny to nigdy cię nie ma? Rusz wreszcie tu ten swój anielski tyłek i uratuj ją do cholery! Proszę – szeptał gorączkowo Dean, a jego zielone oczy zalśniły od łez. Już raz stracił Alysson na półtora roku i nie mógł pozwolić, aby odebrano mu ją ponownie. Nie potrafiłby znieść kolejnego rozstania z nią.

           Drzwi ponownie się otworzyły i do sali weszła starsza kobieta w kitlu. Popatrzyła na czuwającego Deana, który nie zaszczycił jej nawet przelotnym spojrzeniem i uśmiechnęła się z troską. Podeszła do łóżka Alysson i poprawiła jej poduszkę.
- Powinien pan iść do domu odpocząć, panie Hermansen*. Nie może pan przecież siedzieć tutaj przez cały czas. Proszę mi uwierzyć, ona jest pod naprawdę dobrą opieką i jeśli jej stan ulegnie zmianie, szpital natychmiast pana o tym poinformuje - powiedziała starsza kobieta, zmieniając pacjentce kroplówkę. Dean uniósł lekko głowę i pokręcił przecząco głową.
- Nie mogę zostawić jej samej – powiedział cicho, patrząc na bladą, ale ciągle piękną, twarz Alysson.
- Widziałam w tym szpitalu naprawdę wiele i wiem, co ludzie przeżywają. Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest pozwolić swoim bliskim odejść i pogodzić się z ich śmiercią – powiedziała pielęgniarka, jednak Winchester przerwał jej ze złością:
- Ona nie umrze! Niedługo się obudzi, wyzdrowieje i wszystko będzie dobrze. Ona nie umrze... Nie może umrzeć.
- Nigdy nie należy tracić nadziei, ale czasami po prostu zostaje nam tylko zrezygnować i pogodzić się z tym, co musi nastąpić. Powinien pan pozwolić jej odejść – powiedziała niepewnie kobieta, uśmiechając się współczująco do Deana, po czym wymknęła się cicho z sali.
Winchester przetarł dłonią zmęczoną twarz i przymknął oczy.
- Nie mogę, Alysson. Nie mogę pozwolić ci odejść. Jesteś dla mnie wszystkim, co mam. Nie mogę cię znów stracić – powiedział cicho i pocałował delikatnie jej kruchą dłoń.

~*~

           Otworzyła oczy, jednak zaraz je przymknęła, ponieważ oślepiło ją światło, odbijające się od nieskazitelnie białych ścian pomieszczenia. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się już do rażącej jasności, rozejrzała się dookoła. Na pierwszy rzut oka, pomieszczenie mogłoby przypominać salę szpitalną, gdyby nie fakt, że nie było w nim żadnych mebli. Pokój był pozbawiony także okien i lamp, co wydawało się dość dziwne, biorąc pod uwagę niewyjaśnioną jasność, jaka w nim biła. Jedyne wyjście z tego pomieszczenia stanowiły złote drzwi, znajdujące się na przeciwległej ścianie. Alysson ruszyła w ich stronę, jednak potknęła się o coś i z trudem zachowała równowagę. Spojrzała w dół i uniosła brwi ze zdziwienia. Miała na sobie jedwabną białą suknię aż do ziemi, obszywaną złotymi nićmi. Pokręciła z irytacją głową i podwinęła lekko sukienkę. Podeszła do złotych drzwi, a stukot jej srebrnych szpilek rozchodził się echem po pomieszczeniu. Nacisnęła klamkę, jednak drzwi ani drgnęły. Spróbowała jeszcze raz i znów nic. Zbadała uważnie drzwi, lecz nie znalazła nawet dziurki od klucza.
- Nie możesz jeszcze otworzyć tych drzwi, Alysson - usłyszała za sobą znajomy, spokojny głos. Odwróciła się ostrożnie i zmarszczyła brwi. Czyżby to była kolejna sztuczka jakiegoś dżina?
- Mamo? Co to ma znaczyć? Gdzie ja jestem? - Zapytała i cofnęła się o krok, kiedy kobieta podeszła do niej bliżej. Miała na sobie taką samą suknię jak Alysson, a jej włosy opadały swobodnymi falami na nagie ramiona.
- Spokojnie, kochanie. Wszystko ci wytłumaczę. - Katherine Heid, jak zawsze opanowana, uśmiechnęła się uspokajająco do córki.
- To jest Niebo? Czy ja...? Czy ja umarłam? - Zapytała niepewnie Alysson. Matka położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się ciepło.
- Jesteśmy w czymś w rodzaju poczekalni. To tu trafiają dusze ludzi, którzy są blisko śmierci, ale mają jeszcze jakieś szansę na przeżycie. A to czy wrócą do swoich ciał na Ziemi zależy tylko od ich silnej woli - powiedziała Katherine, wskazując dłonią na pomieszczenie. - Tak, więc jeszcze nie umarłaś, ale jeśli się poddasz i przejdziesz przez te drzwi to umrzesz. A nie możesz zrezygnować, ponieważ tam na dole ktoś na ciebie czeka i wydaje mi się, że bardzo mu na tobie zależy.

           Alysson oczami wyobraźni zobaczyła uśmiechającego się rozbrajająco Deana, dokładnie takiego, jakim zapamiętała go sprzed Apokalipsy. Jeśli starszy Winchester ciągle czuł do niej to samo, co kiedyś to wiedziała, że jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Nawet oddać na nią własne życie.
Katherine uśmiechnęła się do córki znacząco, widząc jej rozczulony wyraz twarzy.
- Ale nawet, jeśli wrócisz na Ziemię, będziesz musiała się jakoś uleczyć. A dokonasz tego tylko za pomocą swojej łaski – dodała Katherine, podchodząc do małego stolika w rogu pokoju, którego - Alysson mogłaby przysiąc- wcześniej tam nie było. Kobieta otworzyła srebrną szkatułkę, stojącą na nim i wyjęła z niej małą buteleczkę.
- No to chyba mamy problem, bo moje anielskie moce zostały w Czyśćcu – odparła obojętnie Alysson i uśmiechnęła się sztucznie. Nie chciała żeby matka widziała, że dziewczyna zaczyna mieć wątpliwości. Jeśli odzyskanie jej anielskiej części było jedyną szansą na przeżycie to zaczynała poważnie martwić się o swoje życie. Wszystko zaczynało jej się powoli układać, więc nie chciała tego stracić i znów trafić do Czyśćca.
- Nie zapominaj, że od tego masz mnie, córeczko – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się z satysfakcją i wyciągnęła przed siebie rękę. Na jej dłoni leżała niewielka buteleczka z błękitnym, niemalże srebrnym płynem, otoczona delikatną poświatą światła. – Jedyne, co musisz zrobić, to wypić to.
- I tylko tyle? – Zapytała Alysson, na co Katherine pokiwała głową. Dziewczyna wzięła ostrożnie butelkę i popatrzyła niepewnie na jej zawartość.

           Chwyciła dwoma palcami korek butelki, jednak zawahała się zanim go wyciągnęła. Popatrzyła na matkę i zagryzła wargi.
- Mogę cię o coś zapytać, mamo? Tylko proszę odpowiedz mi szczerze.
- Zawsze byłam z tobą szczera, skarbie – odpowiedziała Katherine, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza jej córka.
- Dlaczego odkąd wróciłam z Czyśćca, Balthazar mnie pilnował? Dlaczego się na to zgodził? Jakoś trudno mi uwierzyć, że jest honorowym człowiekiem i po prostu chciał spłacić swój dług wdzięczności względem ciebie. Mam wrażenie, że kryje się za tym jakaś poważniejsza sprawa – powiedziała Alysson uważnie obserwując matkę. Starała się wyczytać coś z jej twarzy, jednak Katherine nie zdradzała żadnych emocji. Przymknęła tylko delikatnie oczy i uśmiechnęła się pod nosem. Musiała przyznać, że jej córka była naprawdę sprytna, skoro domyśliła się, że Katherine ma jakąś tajemnicę, którą już od kilkudziesięciu lat trzymała w sekrecie przed całym światem.
- Ja i Balthazar znaliśmy się od naprawdę bardzo dawna. Zanim upadłam byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale z czasem zrozumieliśmy, że łączy nas coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń - wyjaśniła Katherine i popatrzyła na córkę przepraszająco. Żałowała, że już wcześniej nie powiedziała Alysson całej prawdy.
- Ale... Przecież kochałaś tatę i to dla niego się zbuntowałaś. Upadłaś, bo chciałaś z nim być – powiedziała łowczyni, nie mogąc uwierzyć, że jej rodzicielkę i tego aroganckiego i jakże denerwującego anioła kiedykolwiek coś łączyło. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że ułożone małżeństwo jej rodziców, które uważała za wzór idealnego związku, prawdopodobnie było po prostu wierutnym kłamstwem.
- To prawda, ale kiedy byłam jeszcze w Niebie kochałam tylko Balthazara. Dopiero, gdy zostałam wysłana z tajną misją na Ziemię i poznałam Nathana, wszystko się zmieniło. To, co czułam do twojego ojca było czymś wspaniałym, czymś magicznym, czego nigdy w swoim bardzo długim życiu do nikogo nie czułam – odparła Katherine i uśmiechnęła się czule do swoich wspomnień.
- Skoro Balthazar cię kochał to, dlaczego pozwolił ci tak po prostu odejść na Ziemię? – Zapytała niepewnie Alysson. Była pewna, że po tym, co wyznała jej matka, będzie inaczej patrzyła na anioła. Po tym wszystkim na pewno będzie w stanie lepiej zrozumieć jego postępowanie.
- Bo wiedział, że dzięki temu będę szczęśliwsza niż gdybym była z nim – odpowiedziała cicho kobieta. Położyła młodszej Heid dłoń na ramieniu i dodała: - Przepraszam, że nie powiedziałam ci tego wcześniej.
- Nie miałaś okazji żeby to zrobić. – Alysson uśmiechnęła się delikatnie i uścisnęła dłoń Katherine.

           Łowczyni przeniosła swój wzrok ponownie na buteleczkę, którą ciągle ściskała w dłoni i przełknęła głośno ślinę.
- Czas już na ciebie – powiedziała Katherine, na co Alysson pokiwała tylko głową. Ostrożnie odkręciła butelkę i powąchała jej zawartość. Wyczuła dziwne połączenie zapachu lilii i cytrusów.
- Co się stanie po tym, jak to wypiję? – Zapytała Alysson i przyłożyła buteleczkę do ust.
- Wrócisz do swojego ciała na Ziemi, a twój organizm zacznie się powoli regenerować – odpowiedziała Katherine, a kiedy łowczyni wypiła srebrny płyn, ostrzegła ją: - może odrobię zaboleć.

           Przełknęła ślinę, próbując pozbyć się metalicznego smaku, jaki został w jej ustach po wypiciu srebrnego płynu. Poczuła w żołądku dziwne uczucie ciężkości, które po chwili stało się nie do wytrzymania. Miała wrażenie jakby połknęła ogromny kamień, który powoli miażdżył jej organy wewnętrzne. Zgięła się w pół i jęknęła cicho z bólu. Pusta buteleczka wypadła z jej dłoni i z trzaskiem rozbiła się o marmurową podłogę.
- Powodzenia, córeczko… - cichy głos Katherine, odbił się echem w głowie Alysson. Dziewczyna zamknęła oczy i upadła na zimną podłogę.


* jedno z wielu fałszywych nazwisk Deana