niedziela, 17 listopada 2013

Księga II Rozdział XV

Rozdział XV



           Czwórka łowców siedziała przy niewielkim stole w salonie Bobbiego i co jakiś czas zerkała na siebie. Żadne z nich nie odważyło się odezwać choćby słowem, jakby bojąc się przerwać niezręczną ciszę, jaka panowała miedzy nimi już od dłuższego czasu.

           Alysson podniosła głowę i spojrzała na każdego z mężczyzn.
- Poradzimy sobie bez Castiela. Musimy się tylko dobrze przygotować, a wtedy te czarnookie dupki pożałują, że w ogóle tutaj przyszły – powiedziała cicho, patrząc na nich przepraszająco. Wiedziała, co myślał teraz sobie każdy z nich. Pewnie uważali ją za zwykłą egoistkę, która bojąc się o swoje życie, bez skrupułów skazuje ich na pewno śmierć, jednak mylili się, bo nie znali całej prawdy. Nie wiedzieli, że tak naprawdę Alysson nie obchodziło czy zginie czy nie; nie chciała chronić siebie, lecz nowe życie, które nosi pod sercem. Chciała ochronić niewinne dziecko, które obiecała sobie za wszelką cenę ustrzec przed złem tego świata.

           Nagle Bobby podniósł się powoli z fotela i żwawym krokiem ruszył w stronę piwnicy.
- No i na co czekacie? – Zapytał, odwracając się do nich w połowie drogi. – Będziecie tak siedzieć czy może wreszcie ruszycie te swoje cztery litery i zrobicie coś zanim przydupasy Crowley’a wyślą nas na tamten świat?
Łowcy popatrzyli po sobie, po czym ruszyli za Bobbym do schronu, gdzie Singer przechowywał cały arsenał broni. Wiedzieli, że zbliża się wojna i musieli się na nią przygotować.

~*~

           Załadowała magazynek nabojami z wyrytymi diabelskimi pułapkami i odbezpieczyła broń. Przez chwilę ściskała pistolet w dłoni, po czym odłożyła go i oparła się dłońmi o stół.
- Przepraszam Dean – powiedziała cicho do stojącego obok niej Winchestera, który przygotowywał właśnie zapas święconej wody. – Wiem, że powinnam zgodzić się na propozycję Castiela, ale nie mogę. I wiem, że nie popierasz mojej decyzji, ale wierzę, że kiedyś to zrozumiesz.
- Rozumiem to i wcale nie jestem na ciebie zły, Alysson – odparł Dean, odwracając się do niej przodem. – Jestem zły na Cassa. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy rodziną, a on zostawił nas wtedy, kiedy go najbardziej potrzebujemy i to tylko, dlatego, że wierzy w jakąś głupią przepowiednię.
- Może wcale nie jest taka głupia – mruknęła pod nosem, jednak jej słowa zagłuszył trzask otwierających się gwałtownie okien. Z podwórka dobiegł ich żałosny skowyt Rumsfelda.
- Nadchodzą – powiedział ochrypłym głosem Bobby, wychodząc razem z Samem z piwnicy. Stanęli obok siebie; ramię w ramię, uzbrojeni po zęby. Nagle drzwi wejściowe z hukiem wypadły z zawiasów i do domu Singera weszła spora grupa rozwścieczonych demonów.
- Witaj, Nasza Królowo – powiedział, stojący na przedzie mężczyzna, odsłaniając zęby w złowrogim uśmiechu.

~*~

           W salonie Singera rozpętało się istne piekło. Pomieszczenie zostało niemalże całkowicie zdemolowane przez walczących w nim ludzi. Alysson zastrzeliła rosłego mężczyznę, który zaatakował ją nożem i rozejrzała się po pokoju. Dean obezwładnił właśnie wysokiego blondyna, który zacięcie walczył z Samem; Bobby zmagał się z dwoma nienaturalnie silnymi demonicami, atakującymi go z dwóch stron. Alysson widziała, że nie mają szans w tej walce. Ich było tylko czworo, a demonów kilkanaście; cudem byłoby gdyby wyszli z tego żywi.

           Nagle jeden z demonów korzystając z chwilowego rozproszenia Alysson, rzucił się na nią, przygniatając ją do podłogi.
- Koniec tej zabawy, Królowo. Zabieramy Cię do Crowley’a – wysyczał jej do ucha, trzymając nóż przy jej szyi.
- Nie tak prędko – usłyszała nad sobą znajomy głos, a zaraz po tym przerażający krzyk demona. Szybko podniosła się z podłogi i stanęła prosto przed, jak zawsze opanowanym, Castielem. Obok na ziemi leżało ciało mężczyzny z wypalonymi oczami.
- Udało ci się? – Zapytała, rozglądając się nerwowo dookoła. Anioł wskazał głową na trzymany przez siebie worek, na co Alysson uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała głową z uznaniem.
- Dzięki, Cass. Teraz powinniśmy poradzić sobie już sami – powiedziała, zabierając od niego worek. Anioł pokiwał głową i rozpłynął się w powietrzu, wywołując tym samym w pomieszczeniu orzeźwiający powiew.

           Rozchyliła lekko worek i zajrzała do środka. Widząc jego zawartość skrzywiła się delikatnie, lecz mimo obrzydzenia odetchnęła z ulgą. Teraz to ona była górą. Miała asa w rękawie, którego nie zawaha się wykorzystać przeciwko Crowley’owi i zakończyć tę głupią „wojnę”. Wystarczyło to tylko dobrze rozegrać.

           Wtedy, kiedy Alysson myślała, że rozgrywająca się w domu Singera bitwa dobiegnie już końca i że wszystko wróci do normy, rozległy się dwa strzały. Heid odwróciła się w stronę skąd pochodził ten dźwięk i zamarła.
- Nie! – Krzyknęła, zakrywając dłonią usta. Jakby w zwolnionym tempie zobaczyła jak Bobby, z dwoma kulami w klatce piersiowej, upada bez życia na ziemie. Chciała do niego podbiec, jednak jakiś demon złapał ją w pół i zatrzymał w mocnym uścisku, blokując jej jakikolwiek ruch.
- Teraz kolej na was chłopcy – powiedział z diabelskim uśmiechem Crowley, celując pistoletem do Deana, którego dwóch demonów przytrzymywało za barki.
-Przestań – krzyknęła do niego Alysson, próbując wyrwać się z uścisku demona. Przymknęła oczy i powiedziała cicho: - Zgadzam się. Zgadzam się na twoją propozycję tylko zostaw ich w spokoju.
- Mogłabyś powtórzyć? Bo chyba nie dosłyszałem – odpadł Crowley, przykładając palec do ucha.
- Oddam ci swoją łaskę, ale masz na zawsze zniknąć z życia Winchesterów i mojego – wysyczała przez zaciśnięte zęby i wskazała na obezwładnionych, przez demony, braci. Król Piekła uśmiechnął się z satysfakcją i dłonią wskazał, aby do niego podeszła. Trzymający ją demon, popchnął ją brutalnie tak, że o mało nie przewróciła się na ziemię. Zmroziła go wzrokiem i z niechęcią podeszła do Crowley’a.

           Król piekieł wyciągnął z marynarki nóż, pokryty dziwnymi symbolami i wyciągnął do niej dłoń.
- Nie rób tego, Alysson! – Krzyknął Dean, jednak przytrzymujący go demon uciszył go mocnym ciosem w brzuch. Heid popatrzyła na Winchestera i uśmiechając się uspokajająco, pokręciła głową.
- Podaj mi rękę – powiedział z naciskiem Crowley, z niecierpliwością wyciągając do niej dłoń.
- Najpierw oddaj duszę Samowi – powiedziała stanowczo, opierając ręce na biodrach. Król Piekła od niechcenia skinął na jednego ze swoich sług. Wysoki blondyn jak na zawołanie wyprostował się i podał młodszemu Winchesterowi srebrną walizkę. Alysson od razu wyczuła dziwną siłę emanującą z wnętrza teczki.
- Teraz twoja kolej – rzekł Crowley, bawiąc się nożem. Heid ostatni raz zerknęła na Winchesterów i podała Królowi Piekieł dłoń. Mężczyzna chwycił ją za nadgarstek i przyłożył jej do przedramienia ostrze noża.

           Nim jednak zdążył naciąć jej skórę, Alysson uderzyła go łokciem w twarz i kopnęła w brzuch.
- Dean, łap! – Krzyknęła do Winchestera i rzuciła mu nóż na demony, który wyciągnęła zza paska od spodni. Dean z łatwością złapał go w locie i jednym ruchem poderżnął gardło czarnookiemu mężczyźnie, który go przytrzymywał. Natychmiast podniósł z podłogi nóż, który upadł mu wcześniej podczas walki i rzucił go Samowi, broniącemu się przed atakiem dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. W tym samym czasie, Alysson podbiegła do jednej z szafek w kuchni i wyciągnęła z niej czerwony kanister. Oblała benzyną worek, który przyniósł jej Castiel i zapaliła zapalniczkę.
- Hej! Crowley! – Krzyknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę Króla Piekieł, któremu Dean właśnie sprzedał mocny cios w twarz. Demon zatoczył się, z trudem utrzymując się na nogach, po czym chwiejąc się lekko, popatrzył w jej stronę. – Daję ci ostatnią szansę. Zniknij z naszego życia, a ja w zamian nie spalę twoich szczątków.
- Myślisz, że możesz mi grozić?! To nie ty stawiasz tutaj warunki – odpowiedział dumnie Crowley, jednak na jego twarzy pojawił się cień zwątpienia i strachu.
- Sam tego chciałeś – powiedziała, wzruszając ramionami i podpaliła worek, który natychmiast zajął się ogniem. Król Piekła krzyknął z bólu i jego ciało stanęło w płomieniach, a po chwili zamieniło się w popiół, podobnie jak worek z jego kośćmi. Na ten widok demony, które przeżyły do tej pory, ze strachu opuściły swoje naczynia, pozostawiają po sobie tylko martwe ciała niewinnych ludzi.

           Alysson nie zwracając uwagi na Winchesterów, podbiegła do Bobbiego i pochyliła się nad jego ciałem.
- Bobby, proszę. Nie możesz być martwy… Słyszysz mnie? Nie możesz być martwy… – szeptała, klepiąc go lekko po policzku, jakby mając nadzieję, że Singer zaraz otworzy oczy i uraczy ją jakimś ironicznym tekstem. Po jej policzkach spływały łzy, jednak nie przejmowała się nimi.
- Alysson, on nie żyje. Nie możesz mu już pomóc - powiedział cicho Dean i położył jej dłoń na ramieniu. Heid pokręciła gwałtownie głową i wyprostowała się.
- Mogę mu pomóc. Castiel może mu pomóc – odpowiedziała z naciskiem, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że Bobby nie żyje; nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli.
- Bobby nie chciał żebyśmy sprowadzili go z powrotem - powiedział Sam, który do tej pory obserwował tę scenę z boku. Kiedy Alysson popatrzyła na niego zdziwiona, wyjaśnił: - Obiecaliśmy Bobbiemu, że kiedy umrze pozwolimy mu zostać martwym. Nie będziemy zawierać żadnych paktów, nie będziemy robić nic żeby przywrócić mu życie. Po prostu zostawimy jego duszę w spokoju.
- Musimy się z tym pogodzić. W końcu każdy kiedyś umrze – powiedział cicho Dean, widząc, że Alysson już otwierała usta żeby zaprzeczyć.
- To wszystko moja wina… To przeze mnie… – wyszeptała i wtuliła się w Deana, który objął ją ramieniem.

~*~

           Wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w ogień, których pochłaniał ciało Bobbiego Singera – człowieka, który był dla niej najbliższą osobą; człowieka, którego traktowała jak własnego ojca.
- To moja wina, Dean – powiedziała, jednak nie popatrzyła na starszego Winchestera, bojąc się spojrzeć mu w oczy. – Zaplanowałam to wszystko razem z Castielem. Walkę z demonami, oddanie duszy Sama, spalenie kości Crowley’a. To wszystko był częścią planu, a nie powiedziałam wam nic o nim, bo chciałam żeby to wszystko wyglądało wiarygodnie. Tak na wszelki wypadek, gdyby Crowley wyczytał coś z waszych myśli. I przez moją głupotę zginął człowiek, który zastąpił mi ojca.
- To już przeszłość, Alysson. Nie możesz jej zmienić – odpowiedział Dean i objął ją ramieniem. Łowczyni pokiwała w zamyśleniu głową i zerknęła na niego.
- Masz rację. Jedno życie umiera żeby drugie mogło się narodzić – powiedziała tajemniczo. Winchester popatrzył na nią nie bardzo rozumiejąc jak ma to zrozumieć, więc dodała: - już dawno chciałam ci o tym powiedzieć. Jestem w ciąży. To już prawie drugi miesiąc.
- Co? – Wybełkotał zaskoczony Dean. Wiedział, że Alysson od jakiegoś czasu coś przed nim ukrywa, ale nie spodziewał się, że chodzi o taką wiadomość. Uśmiechnął się i ujął dłoń dziewczyny. – To wspaniale, Alysson!
- Naprawdę? Cieszysz się? – Zapytała niepewnie.
- Oczywiście, że tak. I obiecuję ci, że będę najlepszym ojcem na świecie - odparł z dumą starszy Winchester i kładąc dłoń na jej brzuchu, pocałował ją w czubek głowy.
- A ja będę najlepszym wujkiem – dodał Sam, podchodząc do nich. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na to, że wreszcie wszystko zaczynało się powoli układać. Po raz pierwszy od kilku już lat była spokojna o swoją przyszłość. Spokojna i naprawdę szczęśliwa.


*******************************************

Rozdział dłuższy niż zazwyczaj, bo tak naprawdę to ostatni rozdział tego opowiadania (nie licząc epilogu, który postaram się dodać za tydzień lub dwa). Ale to jeszcze nie koniec, więc nie mówmy na razie o tym:D Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. 
Miłej lektury:)

5 komentarzy:

  1. Kurczę nie wierzę, że Cass tak po porostu kopnął ich w tyłek i zostawił na pastwę czarnookich dupków. Nie ma jak rozkazy Bobby’ego :D Oby dali radę. Jednak :D Castiel się pojawił. No, ma chłopak szczęście, bo jakby się nie pojawił to by miał minusa, jak z 3miasta do zakopca. Nie, nie nie Bobby nie może umrzeć. Allyson miała całkiem dobry plan, który chyba wyszedł – o ile to nie był jakiś spisek Cassa i Crowley’a. Dobrze, że bracia się dowiedzieli o ciąży. Ej, jaki koniec? Ja się nie zgadzam na koniec. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie był żaden spisek. Crowley umarł naprawdę, chociaż szkoda było mi się go pozbyć, bo osobiście bardzo lubię jego postać:P
      Tak, to niestety koniec tego opowiadania, ale może jeszcze kiedyś wrócę z czymś całkowicie nowym :D

      Usuń
  2. Rozdział jak zawsze świetny < 3 . Ale czekaj, czekaj . . . KONIEC ? :c . Oj, nie nie zgadzam się ! :D .

    | ~*`

    W wolnej chwili zapraszam do mnie i zachęcam do skomentowania, ponieważ to motywuje mnie do dalszego pisania ; ) - http://untilitgoesouthope.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. EY CO? JAK T O BOBBY?! ;( No to niebyło miłe ;( Ja go tak uwielbiam a ty mi go zabiłaś ;( Akcja jest nooo konkretna :D Kurde i Crowley w taki tragiczny sposób go zabił? Bronią? Myślałam, że jak to on, znajdzie bardziej wyszukany sposób. Ale w sumie, kto tam zna Crowleya, nikt chyba nie wie do końca, kim jest. No i Dean wszystko już wie... ciekawa jestem czy się sprawdzi w roli ojca, ale dalej sądze, że łatwo nie będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ey co! Jaki koniec!? Jaaaja sobie robisz!? ;(

    OdpowiedzUsuń