niedziela, 1 grudnia 2013

Epilog

Epilog



           Średniego wzrostu brunetka krzątała się po kuchni, z niecierpliwością wyczekując powrotu swojego męża i szwagra. Zawsze, gdy wyjeżdżali na polowania ona umierała ze strachu o nich i starała się zająć czymś ręce, żeby tylko nie myśleć o tym, co mogłoby się im przytrafić. Ze względu na swojego syna ona nie polowała już od czterech lat, ale nie mogła tego zabronić swojemu mężowi. Wiedziała, że łowcą jest się całe życie i sama musiała przyznać, że, mimo iż próbowała żyć jak normalny człowiek to jednak tęskniła za dawnym życiem, jakie prowadziła. Życiem pełnym niebezpieczeństw i adrenaliny.

           Ciszę panującą w niewielkim domku jednorodzinnym, przerwał ostry dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę, mamo! – Krzyknął z salonu czteroletni Alexander John Winchester. Alysson uśmiechnęła się pod nosem i wytarła dłonie w papierowy ręcznik. Wiedziała, że chłopiec z jeszcze większą niecierpliwością, wyczekiwał powrotu ojca i wujka, dlatego jasne było, że to on musiał pierwszy powitać ich w drzwiach.
- Mieliście wrócić wczoraj – powiedziała głośno z lekkim wyrzutem w głosie, jednak mimo to uśmiechnęła się ciepło. Przeszła do przedpokoju i zobaczyła uradowanego Alexa skaczącego wokół Sama. Zdziwiło ją jednak to, że nie było z nimi Deana. – Gdzie jest Dean?
- Zaraz przyjdzie. Wyciąga torby z samochodu – odpowiedział Sam i przytulił na powitanie Alysson. W tej samej chwili drzwi wejściowe ponownie się otworzyły i w progu stanął zielonooki mężczyzna z kilkudniowym zarostem. Mimo, że był przed czterdziestką, to nie stracił swojego młodzieńczego uroku i kobiety wciąż oglądały się za nim z pożądaniem.
- Tata! – Krzyknął radośnie chłopczyk - młodsza kopia swojego ojca - i rzucił mu się na szyję. Dean zaśmiał się i uściskał syna.
- Czołem, mistrzu. Patrz, co dla ciebie mam – powiedział Dean, wręczając synowi model czarnego Dodge’a Charger’a z 1970 roku. Alex z zachwytem wziął do rąk kolejny samochodzik do swojej kolekcji i ciągnąc za sobą Sama, pobiegł rozanielony do salonu.

           Alysson uśmiechając się słodko, podeszła do Deana i obejmując go w pasie, wpiła się namiętnie w jego usta.
- Nienawidzę, kiedy wyjeżdżacie na polowania – powiedziała z lekkim grymasem na ustach. Dean obdarzył ją jednym ze swoich szelmowskich uśmiechów i przejechał dłonią po jej włosach.
- Ja też tego nie cierpię, bo wtedy jestem z dala od was – odpowiedział, na co Alysson uśmiechnęła się czule. Pocałowała go w policzek i ujęła jego dłoń.
- Chodź. Upiekłam twoje ulubione ciasto – odparła i z szerokim uśmiechem, zaprowadziła go do kuchni.

           Ogień z kominka oświetlał przestronny salon i dwoje ludzi, którzy siedzieli wtuleni w siebie na kanapie. Ich syn spał twardo w swojej sypialni na górze i nic nie mogło zepsuć im tej chwili.
- Nie chcę żeby Alex był łowcą tak jak my – powiedziała cicho Alysson i upiła spory łyk wina.
- Ja też tego nie chcę, ale nie możemy ukrywać przed nim prawdy. A dobrze wiesz, że jeśli ją pozna to trudno będzie mu normalnie z tym żyć. To rodzinny biznes – odparł Dean, obejmując ją ramieniem.
- Wiem, ale jakoś nie mogę znieść myśli, że kiedyś będzie polował na te wszystkie potwory i narażał swoje życie tak jak my.
- Na razie nie martw się o to. Jeszcze daleka droga do tego – rzekł Winchester i pocałował ją w czubek głowy. Nie chciał myśleć o tym, co będzie w przyszłości. Dla niego najważniejsze było to, że razem z cudowną kobietą, którą kochał ponad życie, stworzył szczęśliwą rodzinę, o której zawsze marzył. Dla niego liczyło się tylko tu i teraz. W tej chwili nic więcej nie miało dla niego znaczenia.


*******************************************

I wreszcie nadeszła ta nieunikniona chwila, w której muszę pożegnać się z tym blogiem. Pomyślałam, że to będzie dobry dzień na zakończenia tego opowiadania (równy rok temu opublikowałam pierwszy rozdział), ponieważ chciałam żeby koniec był właśnie taki trochę sentymentalny:D
W mojej głowie kiełkuje już kilka nowych pomysłów, ale nie wiem czy wyjdzie z tego coś większego. Tak więc jeszcze nie mówi ostatniego słowa; może jeszcze kiedyś wrócę z nowym opowiadaniem.
Na koniec oczywiście chciałam bardzo podziękować wszystkim tym osobom, które czytały moje wypociny i wspierały mnie dobry słowem, ale też ostrą krytyką :) Bez Was prowadzenie tego bloga nie miałoby sensu:*
Będzie mi brakowało tego opowiadania, ale wszystko ma swój koniec. Będę za wami tęsknić, do przeczytania (mam nadzieję) w bliżej nieokreślonej przyszłości:*
Lilith

niedziela, 17 listopada 2013

Księga II Rozdział XV

Rozdział XV



           Czwórka łowców siedziała przy niewielkim stole w salonie Bobbiego i co jakiś czas zerkała na siebie. Żadne z nich nie odważyło się odezwać choćby słowem, jakby bojąc się przerwać niezręczną ciszę, jaka panowała miedzy nimi już od dłuższego czasu.

           Alysson podniosła głowę i spojrzała na każdego z mężczyzn.
- Poradzimy sobie bez Castiela. Musimy się tylko dobrze przygotować, a wtedy te czarnookie dupki pożałują, że w ogóle tutaj przyszły – powiedziała cicho, patrząc na nich przepraszająco. Wiedziała, co myślał teraz sobie każdy z nich. Pewnie uważali ją za zwykłą egoistkę, która bojąc się o swoje życie, bez skrupułów skazuje ich na pewno śmierć, jednak mylili się, bo nie znali całej prawdy. Nie wiedzieli, że tak naprawdę Alysson nie obchodziło czy zginie czy nie; nie chciała chronić siebie, lecz nowe życie, które nosi pod sercem. Chciała ochronić niewinne dziecko, które obiecała sobie za wszelką cenę ustrzec przed złem tego świata.

           Nagle Bobby podniósł się powoli z fotela i żwawym krokiem ruszył w stronę piwnicy.
- No i na co czekacie? – Zapytał, odwracając się do nich w połowie drogi. – Będziecie tak siedzieć czy może wreszcie ruszycie te swoje cztery litery i zrobicie coś zanim przydupasy Crowley’a wyślą nas na tamten świat?
Łowcy popatrzyli po sobie, po czym ruszyli za Bobbym do schronu, gdzie Singer przechowywał cały arsenał broni. Wiedzieli, że zbliża się wojna i musieli się na nią przygotować.

~*~

           Załadowała magazynek nabojami z wyrytymi diabelskimi pułapkami i odbezpieczyła broń. Przez chwilę ściskała pistolet w dłoni, po czym odłożyła go i oparła się dłońmi o stół.
- Przepraszam Dean – powiedziała cicho do stojącego obok niej Winchestera, który przygotowywał właśnie zapas święconej wody. – Wiem, że powinnam zgodzić się na propozycję Castiela, ale nie mogę. I wiem, że nie popierasz mojej decyzji, ale wierzę, że kiedyś to zrozumiesz.
- Rozumiem to i wcale nie jestem na ciebie zły, Alysson – odparł Dean, odwracając się do niej przodem. – Jestem zły na Cassa. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy rodziną, a on zostawił nas wtedy, kiedy go najbardziej potrzebujemy i to tylko, dlatego, że wierzy w jakąś głupią przepowiednię.
- Może wcale nie jest taka głupia – mruknęła pod nosem, jednak jej słowa zagłuszył trzask otwierających się gwałtownie okien. Z podwórka dobiegł ich żałosny skowyt Rumsfelda.
- Nadchodzą – powiedział ochrypłym głosem Bobby, wychodząc razem z Samem z piwnicy. Stanęli obok siebie; ramię w ramię, uzbrojeni po zęby. Nagle drzwi wejściowe z hukiem wypadły z zawiasów i do domu Singera weszła spora grupa rozwścieczonych demonów.
- Witaj, Nasza Królowo – powiedział, stojący na przedzie mężczyzna, odsłaniając zęby w złowrogim uśmiechu.

~*~

           W salonie Singera rozpętało się istne piekło. Pomieszczenie zostało niemalże całkowicie zdemolowane przez walczących w nim ludzi. Alysson zastrzeliła rosłego mężczyznę, który zaatakował ją nożem i rozejrzała się po pokoju. Dean obezwładnił właśnie wysokiego blondyna, który zacięcie walczył z Samem; Bobby zmagał się z dwoma nienaturalnie silnymi demonicami, atakującymi go z dwóch stron. Alysson widziała, że nie mają szans w tej walce. Ich było tylko czworo, a demonów kilkanaście; cudem byłoby gdyby wyszli z tego żywi.

           Nagle jeden z demonów korzystając z chwilowego rozproszenia Alysson, rzucił się na nią, przygniatając ją do podłogi.
- Koniec tej zabawy, Królowo. Zabieramy Cię do Crowley’a – wysyczał jej do ucha, trzymając nóż przy jej szyi.
- Nie tak prędko – usłyszała nad sobą znajomy głos, a zaraz po tym przerażający krzyk demona. Szybko podniosła się z podłogi i stanęła prosto przed, jak zawsze opanowanym, Castielem. Obok na ziemi leżało ciało mężczyzny z wypalonymi oczami.
- Udało ci się? – Zapytała, rozglądając się nerwowo dookoła. Anioł wskazał głową na trzymany przez siebie worek, na co Alysson uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała głową z uznaniem.
- Dzięki, Cass. Teraz powinniśmy poradzić sobie już sami – powiedziała, zabierając od niego worek. Anioł pokiwał głową i rozpłynął się w powietrzu, wywołując tym samym w pomieszczeniu orzeźwiający powiew.

           Rozchyliła lekko worek i zajrzała do środka. Widząc jego zawartość skrzywiła się delikatnie, lecz mimo obrzydzenia odetchnęła z ulgą. Teraz to ona była górą. Miała asa w rękawie, którego nie zawaha się wykorzystać przeciwko Crowley’owi i zakończyć tę głupią „wojnę”. Wystarczyło to tylko dobrze rozegrać.

           Wtedy, kiedy Alysson myślała, że rozgrywająca się w domu Singera bitwa dobiegnie już końca i że wszystko wróci do normy, rozległy się dwa strzały. Heid odwróciła się w stronę skąd pochodził ten dźwięk i zamarła.
- Nie! – Krzyknęła, zakrywając dłonią usta. Jakby w zwolnionym tempie zobaczyła jak Bobby, z dwoma kulami w klatce piersiowej, upada bez życia na ziemie. Chciała do niego podbiec, jednak jakiś demon złapał ją w pół i zatrzymał w mocnym uścisku, blokując jej jakikolwiek ruch.
- Teraz kolej na was chłopcy – powiedział z diabelskim uśmiechem Crowley, celując pistoletem do Deana, którego dwóch demonów przytrzymywało za barki.
-Przestań – krzyknęła do niego Alysson, próbując wyrwać się z uścisku demona. Przymknęła oczy i powiedziała cicho: - Zgadzam się. Zgadzam się na twoją propozycję tylko zostaw ich w spokoju.
- Mogłabyś powtórzyć? Bo chyba nie dosłyszałem – odpadł Crowley, przykładając palec do ucha.
- Oddam ci swoją łaskę, ale masz na zawsze zniknąć z życia Winchesterów i mojego – wysyczała przez zaciśnięte zęby i wskazała na obezwładnionych, przez demony, braci. Król Piekła uśmiechnął się z satysfakcją i dłonią wskazał, aby do niego podeszła. Trzymający ją demon, popchnął ją brutalnie tak, że o mało nie przewróciła się na ziemię. Zmroziła go wzrokiem i z niechęcią podeszła do Crowley’a.

           Król piekieł wyciągnął z marynarki nóż, pokryty dziwnymi symbolami i wyciągnął do niej dłoń.
- Nie rób tego, Alysson! – Krzyknął Dean, jednak przytrzymujący go demon uciszył go mocnym ciosem w brzuch. Heid popatrzyła na Winchestera i uśmiechając się uspokajająco, pokręciła głową.
- Podaj mi rękę – powiedział z naciskiem Crowley, z niecierpliwością wyciągając do niej dłoń.
- Najpierw oddaj duszę Samowi – powiedziała stanowczo, opierając ręce na biodrach. Król Piekła od niechcenia skinął na jednego ze swoich sług. Wysoki blondyn jak na zawołanie wyprostował się i podał młodszemu Winchesterowi srebrną walizkę. Alysson od razu wyczuła dziwną siłę emanującą z wnętrza teczki.
- Teraz twoja kolej – rzekł Crowley, bawiąc się nożem. Heid ostatni raz zerknęła na Winchesterów i podała Królowi Piekieł dłoń. Mężczyzna chwycił ją za nadgarstek i przyłożył jej do przedramienia ostrze noża.

           Nim jednak zdążył naciąć jej skórę, Alysson uderzyła go łokciem w twarz i kopnęła w brzuch.
- Dean, łap! – Krzyknęła do Winchestera i rzuciła mu nóż na demony, który wyciągnęła zza paska od spodni. Dean z łatwością złapał go w locie i jednym ruchem poderżnął gardło czarnookiemu mężczyźnie, który go przytrzymywał. Natychmiast podniósł z podłogi nóż, który upadł mu wcześniej podczas walki i rzucił go Samowi, broniącemu się przed atakiem dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. W tym samym czasie, Alysson podbiegła do jednej z szafek w kuchni i wyciągnęła z niej czerwony kanister. Oblała benzyną worek, który przyniósł jej Castiel i zapaliła zapalniczkę.
- Hej! Crowley! – Krzyknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę Króla Piekieł, któremu Dean właśnie sprzedał mocny cios w twarz. Demon zatoczył się, z trudem utrzymując się na nogach, po czym chwiejąc się lekko, popatrzył w jej stronę. – Daję ci ostatnią szansę. Zniknij z naszego życia, a ja w zamian nie spalę twoich szczątków.
- Myślisz, że możesz mi grozić?! To nie ty stawiasz tutaj warunki – odpowiedział dumnie Crowley, jednak na jego twarzy pojawił się cień zwątpienia i strachu.
- Sam tego chciałeś – powiedziała, wzruszając ramionami i podpaliła worek, który natychmiast zajął się ogniem. Król Piekła krzyknął z bólu i jego ciało stanęło w płomieniach, a po chwili zamieniło się w popiół, podobnie jak worek z jego kośćmi. Na ten widok demony, które przeżyły do tej pory, ze strachu opuściły swoje naczynia, pozostawiają po sobie tylko martwe ciała niewinnych ludzi.

           Alysson nie zwracając uwagi na Winchesterów, podbiegła do Bobbiego i pochyliła się nad jego ciałem.
- Bobby, proszę. Nie możesz być martwy… Słyszysz mnie? Nie możesz być martwy… – szeptała, klepiąc go lekko po policzku, jakby mając nadzieję, że Singer zaraz otworzy oczy i uraczy ją jakimś ironicznym tekstem. Po jej policzkach spływały łzy, jednak nie przejmowała się nimi.
- Alysson, on nie żyje. Nie możesz mu już pomóc - powiedział cicho Dean i położył jej dłoń na ramieniu. Heid pokręciła gwałtownie głową i wyprostowała się.
- Mogę mu pomóc. Castiel może mu pomóc – odpowiedziała z naciskiem, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że Bobby nie żyje; nie chcąc dopuścić do siebie tej myśli.
- Bobby nie chciał żebyśmy sprowadzili go z powrotem - powiedział Sam, który do tej pory obserwował tę scenę z boku. Kiedy Alysson popatrzyła na niego zdziwiona, wyjaśnił: - Obiecaliśmy Bobbiemu, że kiedy umrze pozwolimy mu zostać martwym. Nie będziemy zawierać żadnych paktów, nie będziemy robić nic żeby przywrócić mu życie. Po prostu zostawimy jego duszę w spokoju.
- Musimy się z tym pogodzić. W końcu każdy kiedyś umrze – powiedział cicho Dean, widząc, że Alysson już otwierała usta żeby zaprzeczyć.
- To wszystko moja wina… To przeze mnie… – wyszeptała i wtuliła się w Deana, który objął ją ramieniem.

~*~

           Wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w ogień, których pochłaniał ciało Bobbiego Singera – człowieka, który był dla niej najbliższą osobą; człowieka, którego traktowała jak własnego ojca.
- To moja wina, Dean – powiedziała, jednak nie popatrzyła na starszego Winchestera, bojąc się spojrzeć mu w oczy. – Zaplanowałam to wszystko razem z Castielem. Walkę z demonami, oddanie duszy Sama, spalenie kości Crowley’a. To wszystko był częścią planu, a nie powiedziałam wam nic o nim, bo chciałam żeby to wszystko wyglądało wiarygodnie. Tak na wszelki wypadek, gdyby Crowley wyczytał coś z waszych myśli. I przez moją głupotę zginął człowiek, który zastąpił mi ojca.
- To już przeszłość, Alysson. Nie możesz jej zmienić – odpowiedział Dean i objął ją ramieniem. Łowczyni pokiwała w zamyśleniu głową i zerknęła na niego.
- Masz rację. Jedno życie umiera żeby drugie mogło się narodzić – powiedziała tajemniczo. Winchester popatrzył na nią nie bardzo rozumiejąc jak ma to zrozumieć, więc dodała: - już dawno chciałam ci o tym powiedzieć. Jestem w ciąży. To już prawie drugi miesiąc.
- Co? – Wybełkotał zaskoczony Dean. Wiedział, że Alysson od jakiegoś czasu coś przed nim ukrywa, ale nie spodziewał się, że chodzi o taką wiadomość. Uśmiechnął się i ujął dłoń dziewczyny. – To wspaniale, Alysson!
- Naprawdę? Cieszysz się? – Zapytała niepewnie.
- Oczywiście, że tak. I obiecuję ci, że będę najlepszym ojcem na świecie - odparł z dumą starszy Winchester i kładąc dłoń na jej brzuchu, pocałował ją w czubek głowy.
- A ja będę najlepszym wujkiem – dodał Sam, podchodząc do nich. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na to, że wreszcie wszystko zaczynało się powoli układać. Po raz pierwszy od kilku już lat była spokojna o swoją przyszłość. Spokojna i naprawdę szczęśliwa.


*******************************************

Rozdział dłuższy niż zazwyczaj, bo tak naprawdę to ostatni rozdział tego opowiadania (nie licząc epilogu, który postaram się dodać za tydzień lub dwa). Ale to jeszcze nie koniec, więc nie mówmy na razie o tym:D Mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba. 
Miłej lektury:)

niedziela, 3 listopada 2013

Księga II Rozdział XIV

Rozdział XIV



           Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy poczuła na czole lodowate zimno. Otworzyła oczy i zobaczyła pochylającego się nad nią Deana, który przykładał jej do głowy woreczek z lodem.
- No, nareszcie – westchnął z ulgą, dotykając jej ramienia. – Jesteś cała rozpalona.
- Spokojnie, nic mi nie jest – zapewniła go i powoli usiadła na kanapie. Upiła łyk wody stojącej na stoliku i popatrzyła w stronę drzwi do piwnicy. – Gdzie Crowley?
- Uwolnił się z pułapki i uciekł – odparł Dean i poruszył się niespokojnie. Alysson chwyciła go za dłoń i uśmiechnęła się przepraszająco.
- Przepraszam, że wcześniej nie powiedziałam ci o tej przepowiedni. Sama nie mogłam w to uwierzyć, kiedy Castiel mi o tym powiedział. Musiałam to sobie wszystko przemyśleć i poukładać, a później ty byłeś zbyt zajęty odzyskiwaniem duszy Sama i jakoś nie było czasu żebyśmy porozmawiali.
- Więc to chciałaś mi powiedzieć, kiedy odprawiałem rytuał?
- Tak – odpowiedziała z wahaniem i zaczęła bawić się naszyjnikiem na swojej szyi. Nie mogła mu teraz powiedzieć o dziecku; na razie mieli ważniejsze sprawy na głowie.

           Dean zauważył, że Alysson nie jest do końca z nim szczera - zawsze, gdy kłamała lub próbowała zataić przed nim prawdę, zaczynała bawić się wisiorkiem w kształcie litery A – jednak nie naciskał na nią. Wiedział, że to bez sensu, a jeśli dziewczyna będzie chciała mu coś wyznać to na pewno sama wkrótce to zrobi.
- Mam nadzieję, że nie zgodzisz się na propozycję Crowley’a i nie poprowadzisz demonów na wojnę, ze zwolennikami Lucyfera, jako ich Królowa?
- Jeśli to jedyny sposób na odzyskanie duszy Sama… - zaczęła, jednak Dean przerwał jej ze stanowczością:
- Nie ma mowy żebyś to zrobiła. Znajdziemy jakiś inny sposób.
- Dobrze wiesz, że nie ma innego sposobu. Próbowaliśmy już wszystkiego i to jest jedyne rozwiązanie.
- Musi być jakieś inne. Nie pozwolę żebyś została Królową Piekła – powiedział z naciskiem i bez słowa wyszedł z domu. Alysson doskonale rozumiała jego zachowanie; kiedy sama się o tym dowiedziała, musiała to sobie wszystko dokładnie przemyśleć i nie chciała żeby ktoś jej w tym przeszkodził.

~*~

           Stała na środku polany w blasku porannego słońca. W oddali słychać było szum rzeki i świergot ptaków. Nagle u jej boku pojawił się brunet w eleganckim garniturze.
- To sen, prawda? – Zapytała, odwracając się do Crowley’a. – Czego znowu ode mnie chcesz?
- Jesteś w ciąży – bardziej stwierdził niż zapytał demon, ignorując jej pytania. Alysson odchrząknęła cicho i odruchowo położyła dłoń na brzuchu.
- A nawet gdyby tak, to, co ci do tego?
- Wiedziałem. Wyczułem zmiany w twojej mocy – powiedział jakby do siebie i zmrużył oczy. – Ale to nie zmienia faktu, że mam ci do zaoferowania bardzo korzystną propozycję.
- Korzystną dla mnie czy dla ciebie? – Zapytała, unosząc brwi i zakładając ręce na piersiach.
- Dla nas obojga – rzekł, poprawiając garnitur i dodał, ważąc uważnie każde słowo: - Oddam naprawioną już duszę Sama i nie będę was więcej niepokoił pod warunkiem, że ty przekażesz mi swoją moc.
- Mam przekazać ci moją moc? – Powtórzyła, nie za bardzo wiedząc, co demon ma przez to na myśli.
- Jeśli oddasz mi swoją łaskę, będę na tyle potężny, aby zapanować nad demonami i zapobiec kolejnej apokalipsie – wyjaśnił Crowley z chytrym uśmiechem.
- Ale będziesz też na tyle potężny, aby zapanować nad całym światem – dodała ze stanowczością.

           Od początku nie podobała jej się propozycja demona, ale wiedziała, że jeśli nie będzie miała innego wyjścia, będzie musiała się na nią zgodzić.
- Zastanów się nad tym. Dam ci kilka dni na przemyślenie tego – powiedział Król Piekła, ignorując jej uwagę. – I nie martw się, jeśli oddasz mi swoją moc ani tobie ani twojemu dziecku nic się nie stanie.
Crowley skłonił przed nią lekko głowę i zniknął bez śladu. Po chwili cały świat wokół Alysson zaczął się rozmywać w jedną, czarną plamę.

~*~

           Skrzywiła się lekko czując ból w całym ciele. Otworzyła oczy i ziewnęła przeciągle. Wyglądało na to, że tak długo czekała, aż Dean wróci, że niewiadomo, kiedy zasnęła na kanapie. Usiadła i zaczęła rozmasowywać sobie zdrętwiały kark. Dokładnie w tej samej chwili usłyszała skrzypienie drzwi wejściowy i rozmowę Winchesterów z Bobbym, którzy weszli właśnie do salonu.
- Po waszych minach wnioskuję, że nie dowiedzieliście się zbyt wiele od Pameli – powiedziała, podnosząc się z kanapy. Zerknęła na Deana, jakby chcąc wyczytać z jego twarzy czy już ochłonął po ich rozmowie.
- Powiedziała nam mniej więcej tyle, co już wiedzieliśmy albo nawet i mniej – rzekł Bobby i z westchnieniem opadł ciężko na fotel. Alysson pokiwała głową ze zrozumieniem i kiedy spojrzenia jej i Deana się skrzyżowały, popatrzyła znacząco na drzwi wyjściowe.
- Alysson, chodź na chwilę, pomożesz poszukać mi czegoś w garażu – rzekł starszy Winchester, na co Heid wywróciła oczami. „Lepszej wymówki nie mógł wymyślić” – pomyślała z sarkazmem.

           Wyszli razem na zagracone podwórko Singera. Alysson oparła się o maskę jednego z zepsutych samochodów i popatrzyła na Deana.
- Przemyślałam to wszystko i nie musisz się martwić. Nie mam zamiaru zostać Królową Piekła, nawet gdyby to był jedyny sposób, aby odzyskać duszę Sama.
- I tak bym ci na to nie pozwolił – powiedział Dean, opierając się o maskę obok łowczyni. – Musimy wymyślić jakieś inne rozwiązanie.
- Chyba nawet mam pewien pomysł, ale najpierw muszę go jeszcze trochę dopracować – odparła i uśmiechnęła się do niego tajemniczo. Winchester pokręcił głową z politowaniem. Był pewien, że Alysson nie chce mu powiedzieć o swoim pomyśle, bo na pewno by mu się nie spodobał.
- Musimy powiedzieć Bobbiemu i Samowi o twoim „przeznaczeniu”.
- Co? Może lepiej nie? Nie sądzę żeby im się to spodobało – odparła, oczami wyobraźni widząc reakcję Bobbiego. Kiedy zobaczyła rozbawiony wyraz twarzy Deana, przemknęła oczy i dodała zrezygnowana: - No dobra, niech ci będzie.

~*~

           Popijając sok pomarańczowy, siedziała na kanapie z podwiniętymi nogami i przeglądała dzisiejszą gazetę. Szukała jakiś dziwnych morderstw lub wydarzeń, które wskazywałyby na udział nadprzyrodzonych istot, jednak na razie nie udało jej się nic znaleźć. W obecnej sytuacji tęskniła za zwykłymi polowaniami na duchy i powoli miała już dość ciągłych rozmów o Czyśćcu i duszy Sama. Chciała, choć na chwilę się od tego odciąć, a jedynym sposobem na to było skopanie tyłków kilku demonom lub wampirom.
- A może to? „Niezrównoważony mąż z zimną krwią zabija żonę i dwójkę dzieci” – przeczytała nagłówek jednego z artykułów i popatrzyła znad gazety na Bobbiego.
- To raczej sprawa dla psychiatry, a nie dla nas – skomentował Singer, poprawiając swoją czapkę. Alysson westchnęła zrezygnowana i odłożyła gazetę na stół. Miała już dość; musiała się czymś zająć żeby przestać myśleć o swoim przeznaczeniu i o propozycji Crowley’a. Od jej „wyśnionej” rozmowy z Królem Piekieł minął już ponad tydzień i wiedziała, że demon wkrótce straci cierpliwość i znów dojdzie do, z pewnością niemiłej, konfrontacji między nimi.
- Znalazłaś coś? – Zapytał niewyraźnie Dean, wychodząc z kuchni z ciastem na talerzu.
- Nie wiesz, że nie mówi się z pełnymi ustami? – Zapytała z irytacją Alysson, marszcząc brwi.

           Winchester już chciał się jej odgryźć, lecz w tym samym momencie poczuli podmuch wiatru i na środku salonu znikąd pojawił się Castiel.
- Cass? Mam nadzieję, że przynosisz jakieś dobre wiadomości – mruknął pod nosem Bobby, jednak widząc niepokój wymalowany na twarzy anioła, wiedział, że jest zupełnie odwrotnie.
-Niestety nie – odpowiedział mężczyzna i zwrócił się do Alysson. – Crowley wysłał tu armię demonów, którzy zabiją każdego, kto stanie im na drodze i nie spoczną dopóki nie oddasz im swojej mocy.
- W takim razie będziemy mieli okazje skopać kilka tyłków – odparł wyzywająco Winchester.
- Nie masz pojęcia, o czym mówisz, Dean. Wiem, że jesteście dobrzy w zabijaniu demonów, ale nawet, jeśli bylibyście najlepsi to nie poradzicie sobie beze mnie.
- Ale na szczęście mamy ciebie, więc sobie poradzimy, prawda? – Zapytała z naciskiem Alysson, na co anioł pokręcił delikatnie głową.
- Pomogę wam, ale pod jednym warunkiem – zaczął Castiel, odwracając się w stronę Alysson. – Pozwolisz mi wykonać pewien rytuał, dzięki któremu zniszczę twoją łaskę i raz na zawsze pozbędę się problemu.
- Dlaczego mam wrażenie, że jeszcze coś przede mną ukrywasz, Cass? – Zapytała podejrzliwie Heid, uważnie lustrując każdy ruch anioła. Castiel odchrząknął cicho i odparł ostrożnie dobierając słowa:
- To dość skomplikowany rytuał i każda, chociażby najmniejsza pomyłka może się źle dla ciebie skończyć.
- Mogę podczas niego umrzeć? – Zapytała wprost, na co mężczyzna niechętnie pokiwał głową.
- W takim razie nie potrzebujemy twojej pomocy. A już na pewno nie takim kosztem – powiedział do Castiela Bobby.
- Wydaje mi się, że nie mamy wyjścia. Będziemy musieli zaryzykować – rzekł stanowczo Winchester.

           Alysson nie skupiała się zbytnio na ich wymianie zdań. Była rozdarta w środku i musiała szybko podjąć bardzo trudną decyzję, przed którą została postawiona.
- Dean, mogę z tobą chwilę porozmawiać? - Zapytała, przerywając Bobbiemu w pół zdania. Zebrała w sobie wystarczająco dużo odwagi żeby powiedzieć Winchesterowi o dziecku; musiała zrobić to teraz, zanim zdąży się jeszcze rozmyślić.
- Nie mamy na to czasu Alysson – powiedział stanowczo Castiel.
- Cass, daj mi chwilę do namysłu – poprosiła łowczyni, zagryzając delikatnie dolną wargę.
- Zaraz tu będą dziesiątki demonów. Musisz zdecydować teraz.
- W takim razie nie zgadzam się. Nie pozwolę zniszczyć ci mojej mocy – odparła, zaplatając dłonie na wysokości klatki piersiowej.
- Alysson, zastanów się. Dobrze wiesz, że bez pomocy Cassa zginiemy – próbował przekonać ją Dean.
- Z jego pomocą też zginiemy. Nie zgadzam się, to jest moje ostatnie słowo – powiedziała dobitnie.
- Jak chcesz, ale pamiętaj, że będziesz tego żałowała – odparł Castiel i bez słowa zniknął, zostawiając ich samych.

sobota, 19 października 2013

Księga II Rozdział XIII

Rozdział XIII



           Uchyliła delikatnie powieki i skrzywiła się lekko. Wraz z nastaniem nowego dnia, wszystkie dręczące ją myśli powróciły ze zdwojoną siłą. Od jej rozmowy z Castielem minął już prawie miesiąc, a ona ciągle nie mogła pogodzić się z tym, co powiedział jej anioł. Nadal nie powiedziała też o niczym Winchesterom i Singerowi, chociaż była pewna, że łowcy zauważyli jak dziwnie zachowywała się wciągu ostatnich kilku tygodni. Ciągle słyszała w swojej głowie słowa Castiela, które tak bardzo zmieniły jej życie. 

           - Dobrze, powiem ci. Pewnie i tak byś się wkrótce dowiedziała, więc nie będę dłużej przed tobą tego ukrywać. Bo widzisz Alysson, chodzi o to, że istnieje pewna przepowiednia, doskonale znana wśród demonów i aniołów, która mówi, że tylko owoc zakazanej miłości zbuntowanego sługi Bożego i zwykłego śmiertelnika ma moc panowania nad demonami i całym Piekłem. Tylko ten zapowiadany potomek ma prawo zostać Królem bądź Królową Podziemi i wszystko wskazuje na to, że to właśnie TY nim jesteś. Masz w sobie naprawdę potężną moc, a jako że jesteś też w części człowiekiem posiadasz również wolną wolę i pewne słabości, jak na przykład przywiązywanie się do ludzi lub po prostu zwykłą, ludzką żądze władzy, więc możesz wykorzystywać swoje zdolności nie tylko do dobrych celów. Podejrzewam, że demony mają jakiegoś asa w rękawie, którym chcąc przekonać cię abyś nad nimi panowała i poprowadziła ich do wojny z aniołami i ludźmi. Oczywiście nadal jest wielu popleczników Lucyfera, którzy nigdy nie uznają twojej władzy i będą próbowali cię zabić.
- Więc niektóre demony chcą się mnie pozbyć? I TY też chcesz się mnie pozbyć? – Zapytała z naciskiem.
- Nie mogę pozwolić na to żebyś została Królową Piekieł. Wszyscy bylibyśmy wtedy zgubieni – odparł Cass, takim tonem, jakby było to oczywiste.
- Więc dlatego pozwoliłeś żeby Alastair mnie zabił, a Crowley torturował? Bo jestem zagrożeniem, którego trzeba się pozbyć?
- Nie znasz potęgi swojej mocy Alysson. Jest o wiele większa niż ci się wydaje i to ona stanowi niebezpieczeństwo, a nie ty. Na razie jej znaczna część jest uśpiona, ale kiedy się w tobie przebudzi, nawet ty nie będziesz w stanie jej kontrolować…

           Z rozmyślań wyrwał ją Dean, który właśnie wszedł do pokoju.
- Wstawaj, Śpiąca Królewno. Już prawie dziesiąta – usłyszała głos mężczyzny tuż nad swoim uchem i poczuła ciepłe muśnięcie ust na policzku. Uśmiechnęła się delikatnie i otworzyła zaspane oczy.
- Dobra, już wstaję – powiedziała słabym głosem, starając się odrzucić napływające do głowy myśli o przepowiedni i wstała powoli z łóżka. Nagle uderzyła ją dziwna fala gorąca i gdyby nie oparła się o szafkę stojącą przy łóżku, z pewnością upadłaby na ziemię.
- Alysson, wszystko w porządku? – Zapytał z troską Dean i podszedł do niej, jednak dziewczyna odepchnęła go delikatnie i chwiejnym krokiem pobiegła do łazienki. Pochyliła się nad toaletą i zwymiotowała. Przestraszona tym, co się z nią działo, starała się brać głębokie oddechy, aby zapanować nad swoim organizmem.
- Spokojnie, jestem przy tobie – uspokajał ją Dean, chociaż sam był lekko zaniepokojony tą sytuacją. Alysson spuściła wodę i z pomocą Winchestera wstała z podłogi.
- Nic mi nie jest, naprawdę – powiedziała drżącym głosem i podeszła do umywalki. Odkręciła kran, przemyła twarz zimną wodą i wypłukała usta. – To muszą być jakieś skutki uboczne odzyskania łaski.
- Jesteś pewna, że nic ci nie jest? – Zapytał zatroskany Dean i założył jej za ucho kosmyk włosów.
- Tak, już mi lepiej. Idź na dół, ja tylko się przebiorę i zaraz tam przyjdę – rzekła, głęboko się nad czymś zastanawiając. Winchester pokiwał głową i wyszedł z pokoju. Gdy tylko drzwi się za nim zatrzasnęły, Alysson podeszła do szafki, stającej przy łóżku i wyciągnęła z szuflady mały kalendarzyk. Pospiesznie zaczęła liczyć dni. Czternaście… Dwadzieścia osiem… Trzydzieści trzy… Czterdzieści pięć…
- To niemożliwe… - wyszeptała i zaczęła liczyć od nowa, tak dla pewności. Znów doliczyła się czterdziestu pięciu dni. Wszystko się zgadzało; w niczym się nie pomyliła.

           Zeszła do kuchni, starając się nie wyglądać na zdenerwowaną i nalała sobie szklankę wody. Kiedy Dean popatrzył na nią z troską w oczach, uśmiechnęła się do niego uspokajająco i upiła spory łyk zimnej cieczy. Wciąż odczuwała dziwne uczucie gorąca, jednak tym razem nie było ono spowodowane mdłościami, lecz świadomością, co tak naprawdę może się z nią dziać.
- Nie mam już kompletnie żadnego pomysłu, gdzie jeszcze możemy szukać – powiedział zrezygnowany Bobby i z trzaskiem zamknął jedną ze swoich wiekowych książek.
- Już dawno mówiłem, że trzeba wezwać Crowley’a – mruknął Dean, dopijając kawę.
- I myślisz, że jak go ładnie poprosimy to tak po prostu odda mi duszę? – Prychnął pod nosem młodszy Winchester.
- Sam ma rację. Crowley odda mu duszę, jeśli pomożemy mu otworzyć Czyściec, a tego przecież nie możemy zrobić – powiedziała Alysson i chrząknęła cicho, lekko spięta. Ciągle miała przed oczami wypisane w kalendarzu daty.

           Otworzyła lodówkę i wywróciła oczami, na widok pustych półek.
- Pójdę do sklepu kupić coś do jedzenia. – Zamknęła drzwiczki i wyprostowała się. – Macie jakieś życzenia?
- Kup cokolwiek byle nie Fast Food – odparł Sam, na co Alysson uśmiechnęła się delikatnie. Doskonale go rozumiała; jako, że ciągle byli w drodze, musieli zadowalać się często tanim jedzeniem z barów szybkiej obsługi, czego powoli mieli już dość. A teraz, kiedy mogło się okazać, że jest w ciąży, Alysson postanowiła, że musi zacząć dbać o siebie i przede wszystkim zmienić dietę, żeby nie zaszkodzić dziecku.
- Pójdę z tobą – zaproponował Dean, podnosząc się z kuchennego krzesła.
- Nie musisz. Poradzę sobie sama – rzuciła przez ramię i zakładając na siebie skórzaną kurtkę, wyszła z domu Bobbiego.

~*~

           - Gratuluję, jest pani w pierwszym miesiącu ciąży – powiedziała z uśmiechem kobieta w białym kitlu, siadając za biurkiem.
- Jest pani tego pewna? – Zapytała Alysson i przełknęła głośno ślinę. Do końca łudziła się, że to jakaś okropna pomyłka, chociaż tak naprawdę w głębi duszy od początku czuła, że to prawda. Chyba po prostu bała się dopuścić do siebie myśl, że niedługo będzie matką.
- Oczywiście, że jestem pewna. Tutaj są wyniki badań – lekarka podała jej beżową kopertę i mówiła coś dalej, jednak Alysson jej nie słuchała. Wpatrywała się tylko niewidzącym wzrokiem w wyniki USG i zastanawiała się jak powiedzieć o tym wszystkim Deanowi.

           Weszła do pustego salonu Singera i położyła zakupy na zniszczonej kanapie. Wzięła do ręki beżową kopertę i schowała ją między dwa zakurzone albumy – miejsce, gdzie ani Bobby ani Winchesterowie nie zaglądali już od lat.
- Już jestem! – Zawołała, jednak odpowiedziała jej cisza. –Dean? Bobby?
Sprawdziła w kuchni i we wszystkich pomieszczeniach na górze, lecz nie znalazła tam żywej duszy. Zeszła do piwnicy i otworzyła masywne drzwi schronu, którego Bobby używał do przetrzymywania demonów.
- Co ty tutaj robisz, Dean? Gdzie Sam i Bobby? – Zapytała podchodząc do niego. Starszy Winchester wsypywał właśnie do glinianej miski jakieś zioła.
- Pojechali do Pameli. Uważają, że ona jest naszą ostatnią deską ratunku – odpowiedział, nie przerywając wykonywanej czynności. Alysson ze zdziwieniem popatrzyła na leżące na stole przedmioty. Od razu zauważyła kilka rzeczy niezbędnych do przywoływania demonów.
- Dean, tylko nie mów mi, że chcesz wezwać Crowley’a? – Zapytała z prośbą w głosie, a kiedy mężczyzna jej nie odpowiedział, złapała go za rękę. – Nie możesz tego zrobić.
- Ten dupek ma duszę mojego brata i chce otworzyć Czyściec, wypuszczając całe to cholerstwo na Ziemię! Nie mam wyboru, Alysson – rzekł, zapalając zapałkę.
- Dobrze, ale najpierw ze mną porozmawiaj. Muszę powiedzieć ci o czymś bardzo ważnym.
- Nie teraz, Alysson. Najpierw zajmijmy się Crowley’em – powiedział Dean i wrzucił płonącą zapałkę do miski. Cała zawartość glinianego naczynia w jednej chwili zajęła się ogniem.
- Obiecaj mi tylko, że nie uwierzysz we wszystko, co on powie – poprosiła, ściskając jego dłoń.

           Ciszę przerwało ciche chrząknięcie. Łowcy podnieśli głowy i popatrzyli w stronę źródła dźwięku.
- Witam – powiedział ochrypłym głosem Crowley, który pojawił się niezauważony. Chciał zrobić w ich kierunku krok, jednak natrafił na niewidzialną barierę. Uniósł głowę i przewrócił oczami na widok wymalowanej na suficie pułapki na demony. – W czym mogę wam pomóc?
- Oddaj duszę mojemu bratu – powiedział ze złością Dean, na co demon zaśmiał się z ironią.
- Mogę to zrobić, ale pod jednym warunkiem – odpowiedział tajemniczo mężczyzna i popatrzył znacząco na Alysson. – Demony podzieliły się na dwa obozy: zwolenników Lucyfera i moich. Szykują się do wojny, która na pewno odbije się na ludzkości, a zapobiec temu może tylko Królowa Piekieł.
- Królowa? – Powtórzył ze zdziwieniem Dean. Alysson popatrzyła na demona z niemą prośbą i pokręciła dyskretnie głową.
- Ach, już rozumiem – mruknął pod nosem Crowley i z nonszalancją strzepnął z ramion niewidzialny kurz. Zwrócił się do Alysson, najwyraźniej rozbawiony całą tą sytuacją: - O niczym mu nie powiedziałaś, prawda?
- O czym on mówi, Alysson? – Odwrócił się do niej Dean, ignorując demona.
- Już wcześniej chciałam ci o tym powiedzieć, ale jakoś nie miałam okazji, żeby to zrobić, a ty nie chciałeś mnie słuchać – rzekła i oparła się o stół, czując kolejną falę gorąca. Świat zaczął wirować jej przed oczami. Przymknęła oczy, biorąc głębokie i powolne oddechy.
- Twoja dziewczyna jest zapowiadanym anielskim potomkiem, który ma moc rządzenia nad całym Piekłem. To ona jest prawowitą Królową – wyjaśnił za nią Crowley z diabelskim uśmiechem.
- Co?! Alysson to prawda? – Zapytał Dean i chwycił ją za dłonie. Dziewczyna mruknęła coś niewyraźnie pod nosem i osunęła się bezwładnie w jego ramionach.


*******************************************

Wreszcie po dłuższej nieobecności dodaje nowy rozdział. Przepraszam, że dopiero teraz, ale mam straszne urwanie głowy i prawie w ogóle nie mam czasu na pisanie kolejnych rozdziałów. Ale mam nadzieję, że znajdę chociaż kilka chwil na napisanie czegoś wartościowego i następny rozdział ukaże się bez opóźnienia:)

niedziela, 29 września 2013

Księga II Rozdział XII

Rozdział XII



           Otworzył przed nią drzwi i odsunął się, aby przepuścić ją w progu. Poprawił torbę na ramieniu, objął Alysson w pasie, jakby bojąc się, że dziewczyna w każdej chwili może się przewrócić i zaprowadził ją do salonu Singera.
- Dean, czwarty raz powtarzam ci, że nic mi nie jest. Przestań traktować mnie jakbym była małym dzieckiem – powiedziała zirytowana i ściągnęła jego dłoń ze swojej tali. Dean wiedząc, że nie ma sensu wdawać się z Alysson w dyskusję, uniósł ręce w obronnym geście i bez ostrzeżenia pocałował ją w usta. Heid zaśmiała się cicho i pokręciła głową z politowaniem.


           Oboje weszli do kuchni, gdzie wśród książek i notatek czekali już na nich Sam i Bobby.
- Dlaczego zawsze ty musisz być w centrum największych kłopotów? – Zapytał Singer, z trudem podnosząc się z krzesła. Na stole przed nim leżała do połowy opróżniona butelka whisky i pusta szklanka.
- Ale musisz przyznać, że bez mojej zdolności wpadania w kłopoty życie byłoby nudne – odparła z szelmowskim uśmiechem łowczyni i poklepała mężczyznę po ramieniu. Skinęła lekko do Sama i wskazała na stos książek. – Szukacie czegoś na temat Czyśćca?
- Jak na razie nie znaleźliśmy żadnej informacji, jak go otworzyć – odpowiedział zrezygnowany Sam i poprawił włosy.
- Rozumiem, że whisky miała wam pomóc w poszukiwaniach? – Zapytała z sarkazmem, zabierając butelkę alkoholu ze stołu i schowała ją do szafki.
- Na pewno nie zaszkodziła – mruknął z niezadowoleniem Bobby, na co Alysson prychnęła cicho i wywróciła teatralnie oczami. Podeszła do stolika i otworzyła na przypadkowej stronie jedną z książek.
- A ty, do czego się zabierasz? Dopiero, co wróciłaś ze szpitala i powinnaś odpoczywać – powiedział z troską Dean i wyciągnął jej z rąk książkę.
- Nic mi nie jest. Jestem całkowicie zdrowa – odparła, akcentując wyraźnie każde słowo. Popatrzyła mu wyzywająco w oczy, jednak uśmiechnęła się delikatnie, widząc jak bardzo Winchester się o nią martwi.
- A ja nadal uważam, że powinniśmy wezwać Cassa żeby sprawdził czy na pewno wszystko z tobą w porządku…
- Nie – przerwała mu ze stanowczością. – Jakoś wcześniej, kiedy umierałam, nie miał czasu żeby się tu pojawić, więc teraz pewnie też nie będzie zawracał sobie głowy takimi głupotami!
Trójka łowców popatrzyła na nią, zdziwiona jej nagłym wybuchem złości. Alysson kręcąc głową, mruknęła tylko coś niewyraźnie pod nosem i wyszła z kuchni.



~*~

           Uchylił delikatnie drzwi pokoju, który dzielił z Alysson i wszedł do środka. Dziewczyna stała do niego tyłem, opierając się dłońmi o parapet i wyglądała na bardzo zamyśloną. Podszedł do niej po cichu i położył dłonie na jej biodrach.
- Wszystko w porządku? – Odezwał się w końcu Dean.
- Tak… To znaczy nie – westchnęła cicho i odwróciła się do niego powoli – Sama nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Ufam Castielowi, ale czasami mam wrażenie, że ukrywa przed nami coś naprawdę wielkiego i tak do końca nie jest po naszej stronie.
- Co ty wygadujesz, Alysson? Może Cass jest trochę tajemniczy i dziwny, ale jest też naszym przyjacielem i wiele razy już nam pomógł.
- Tak, ale wiele razy też nas zawiódł. Znowu nie pojawił się wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałam i jestem pewna, że gdyby nie moja mama to pozwoliłby mi umrzeć po raz drugi.
- Może nie pojawia się, dlatego, że próbuje zapanować nad sytuacją w Niebie i chce zapobiec kolejnej Apokalipsie? - Dean starał się bronić przyjaciela, jednak sam nie był przekonany, co do słuszności swych słów.
- Sam w to nie wierzysz, Dean. Może Cass traktuje mnie jak problem, którego trzeba się pozbyć, ale nie chce brudzić sobie rąk, więc pozwala żeby demony zrobiły to za niego? – Zaproponowała niepewnie Alysson. Czuła się nie w porządku oskarżając Cassa za jego plecami, ale zachowanie anioła zmusiło ją do takich domysłów.
- A może po prostu powinnaś z nim porozmawiać? Anioły nie mogą kłamać, więc na pewno powie ci całą prawdę – stwierdził Dean i przysunął się do niej nieznacznie.


           Alysson widząc, do czego Dean zmierza, pokręciła głową z politowaniem.
- Cassem zajmę się później. Teraz najważniejsze jest, żeby odzyskać duszę Sama. – Chciała go wyminąć i wyjść z pokoju, jednak Dean chwycił ją stanowczo w tali, uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.
- TERAZ najważniejsze jest to, żebyś odpoczęła i doszła do siebie – powiedział i pocałował ją namiętnie. Na kilka sekund zapomnieli o całym świecie i skupili się tylko na sobie.
- Wydaje mi się czy mówiłeś coś o tym, że muszę odpoczywać? – Zapytała zadziornie, przygryzając delikatnie dolną wargę.
- A ty mówiłaś, że jesteś całkowicie zdrowa – uciął Dean, na co Alysson zaśmiała się cicho.


           Objęła jego szyję z zalotnym uśmiechem i zatopiła się w głębokiej zieleni jego szmaragdowych oczu. Wspięła się na palce i przysunęła swoją twarz tak, blisko, że ich usta niemal się ze sobą stykały, jednak nie pocałowała go, chcąc się z nim trochę podrażnić. Obdarowała go kolejnym szerokim uśmiechem, na co Dean wywrócił teatralnie oczami i pocałował ją namiętnie. Z każdą sekundą ich pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne i śmielsze. Spragnieni siebie po tak długiej rozłące, czuli jakby poznawali się na nowo. Każdy pocałunek, każdy nawet najmniejszy dotyk był dla nich jak pierwszy raz.

           Ściągnął czerwony top Alysson ukazując jej czarny, koronkowy biustonosz i zaczął wodzić ustami po jej nagich ramionach i dekolcie. Dziewczyna nie pozostając mu dłużej dłużna, rzuciła jego podkoszulek na ziemię i popchnęła go lekko w stronę łóżka. Dean uniósł delikatnie Alysson i położył ją na zimnej pościeli. Dziewczyna podniosła głowę i odnalazła jego usta, majstrując dłońmi przy pasku jego spodni. Ich języki zatańczyły namiętny i zsynchronizowany taniec, idealnie się do siebie dopasowując. Po chwili dolna część ich garderoby opadła na ziemię tuż obok łóżka. Alysson oplotła biodra Deana udami i sprawnie przewróciła go na plecy tak, że teraz to ona nad nim górowała. Usiadłszy na nim okrakiem, pochyliła się lekko i zaczęła składać pocałunki na jego nagim torsie. Jęknęła cicho, czując jego dłonie na swoim ciele. Po chwili role znów się odwróciły i to Dean był na górze, składając pocałunki na jej dekolcie.
- Kocham Cię – wyszeptała mu do ucha, starając się zapanować nad swoim przyspieszonym oddechem.


           W końcu złączyli się w jedność.

~*~

           Alysson po cichu opuściła nogi na podłogę i wstała ostrożnie z łóżka, starając się nie obudzić śpiącego Deana. Pospiesznie włożyła na siebie dżinsowe spodenki i koszulę w kratę, po czym bezszelestnie wymknęła się z pokoju. Na palcach zeszła po schodach do salonu, krzywiąc się za każdym razem, gdy wiekowa podłoga skrzypiała pod jej ciężarem, przerywając panującą w domu ciszę. Dziewczyna wyszła na podwórko i popatrzyła na gwieździste niebo.

           - Cass, jeśli nie chcesz mi się jeszcze bardziej narazić to dobrze ci radzę, przyjdź tu – powiedziała z naciskiem, chodząc nerwowo tam i z powrotem.
- Coś się stało, Alysson? – Usłyszała za sobą, jak zawsze opanowany głos mężczyzny.
- Coś się stało?! – Powtórzyła z niedowierzaniem, odwracając się i podchodząc do niego. – Po tym wszystkim masz jeszcze czelność pytać czy coś się stało?! Gdzie byłeś przez te ostatnie trzy dni, kiedy umierałam? Gdzie byłeś, kiedy Dean prawie sprzedał duszę, bo ty nawet nie raczyłeś odpowiedzieć na jego wezwania?! I ty jeszcze pytasz czy coś się stało!
- Nie mogłem ci pomóc, ponieważ… - zaczął tłumaczyć anioł, unikając jej wzroku, jednak Alysson mu przerwała.
- Nie mogłeś czy nie chciałeś? – Zapytała, a kiedy Castiel nie odpowiedział, pokiwała ze zrozumieniem głową. – O co tak naprawdę chodzi, Cass? I nie zaprzeczaj, że nic przede mną nie ukrywasz, bo dobrze wiem, że coś jest na rzeczy.
- Uwierz mi Alysson, lepiej dla ciebie żebyś nie wiedziała, o co tak naprawdę toczy się gra.
- Mam tak po prostu żyć w nieświadomości, chociaż najwyraźniej ta cała sprawa dotyczy także mnie? – Zapytała, marszcząc brwi. Na kilka dłuższych chwil między nimi zapadła niezręczna cisza, aż w końcu Alysson odezwała się niepewnie: – Czy to ma coś wspólnego z tym, że niektóre demony nazywają mnie „królową? Wiesz, dlaczego tak do mnie mówią?
Castiel westchnął cicho i przetarł dłonią twarz. W tamtej chwili Alysson zobaczyła, jak bardzo zmęczony tym wszystkim jest anioł.
- Dobrze, powiem ci. Pewnie i tak byś się wkrótce dowiedziała
, więc nie będę dłużej przed tobą tego ukrywać. Bo widzisz Alysson, chodzi o to, że…


*****************************************

Wiem, że znienawidzicie mnie za to, że przerwałam w takim momencie, ale obiecuję, że wszystko (a przynajmniej większość) wyjaśni się w następnym rozdziale:) I od razu ostrzegam, że następny rozdział może pojawić się z lekkim opóźnieniem, więc będziecie musieli uzbroić się w cierpliwość.

wtorek, 17 września 2013

Księga II Rozdział XI

Rozdział XI



           Doktor Joseph Crawford pochylił się nad nieprzytomną pacjentką i delikatnie uchylił jej powieki. Małą latarką zajrzał jej najpierw w prawe, a później w lewe oko. Popatrzył na monitor respiratora i z rezygnacją zapisał coś w karcie pacjentki.
- I co z nią? Kiedy się obudzi? – Dopytywał się zniecierpliwiony Dean. Powoli zaczynał już tracić nadzieję; nikt z personelu szpitala nie mówił mu prawdy o stanie Alysson, więc jej sytuacja musiała być naprawdę zła, a wręcz beznadziejna.
- Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Przykro mi – odparł lekarz i zerknął na przemęczonego mężczyznę. Ciemne worki pod oczami Winchestera sugerowały kolejną nieprzespaną już noc. „Jak tak dalej pójdzie to on będzie potrzebował mojej pomocy bardziej niż ta dziewczyna” – pomyślał z goryczą Crawford. Jedyne, czego nienawidził w tym zawodzie to przekazywanie ludziom tych najgorszych wiadomości, których nie dało się już zmienić na lepsze.
- Więc co, teraz tak po prostu pozwolicie jej umrzeć? Waszym cholernym obowiązkiem jest leczenie i ratowanie ludzi, a nie zostawianie ich na pastwę losu! – Prawie wykrzyczał Dean, zrywając się z krzesła.
- Musi pan zrozumieć, że nie jesteśmy w stanie jej pomóc. Nikt nie jest – powiedział spokojnie doktor, przybierając maskę obojętności. Wiedział, że najlepszym sposobem na to żeby nie zwariować w tej pracy jest wyzbycie się jakichkolwiek emocji i współczucia dla rodzin swoich pacjentów.
- Cass, przywlecz tu wreszcie swój pierzasty tyłek – wyszeptał prawie niedosłyszalnie Dean i opadł bezwładnie na krzesło.
- Jest pan z jej rodziny, więc potrzebujemy pana pisemnej zgody na odpięcie ją od respiratora – zaczął niepewnie lekarz i dodał, widząc, że Winchester zamierza mu odpowiedzieć: - Wiem, że to będzie dla pana bardzo trudna decyzja, ale proszę pomyśleć o tych wszystkich potrzebujących ludziach, którym możemy uratować życie, ale nie zrobimy tego, ponieważ w szpitalu brakuje wolnych miejsc.
- Pozwolicie jej umrzeć, bo potrzebujecie wolnego łóżka?! – Zapytał z niedowierzaniem Dean i zacisnął dłonie w pięści.
- Dam panu czas do namysłu – powiedział doktor Crawford i podszedł do drzwi. Jego oczy na moment przybrały odcień głębokiej czarni, a kiedy powróciły do naturalnego koloru, lekarz z cynicznym uśmiechem na ustach wyszedł z sali.

           Joseph Crawford szedł pospiesznie korytarzem, rozglądając się podejrzliwie. Doskonale wyczuwał obecność jednego ze swoich pobratymców, jednak nie dostrzegał jego prawdziwej twarzy wśród personelu lub pacjentów przewijających się przez szpital. Wykonywał zadanie, które mogło nie spodobać się zwolennikom Crowley’a, których było coraz więcej i szczerze powiedziawszy bał się o swój tyłek. W każdej chwili ktoś z nich mógł go zaatakować i dlatego musiał zachowywać szczególne ostrożność. Przynajmniej dopóki Alysson Heid wciąż żyła.

           Nagle poczuł na ramieniu mocny uścisk i ktoś wciągnął go do pustego pokoju socjalnego. Drobna blondynka w koszuli szpitalnej z nienaturalną siłą przycisnęła go do zimnej ściany.
- Nie powinno cię tu być, Klaus. Dobrze wiesz, że jeśli ją tkniesz, Crowley cię zabije – wysyczała przez zaciśnięte zęby kobieta, a jej oczy zasnuły się czernią.
- Nie pozwolę żeby jakiś anielski pomiot nami rządził! Ani ten sługus Crowley ani ta dziewczyna nie mają prawa nam rozkazywać, Amy! – Powiedział ze złością mężczyzna i odepchnął od siebie dziewczynę.
- Więc chcesz ją zabić i tym samym wypowiedzieć Crawley’owi otwartą wojnę? Żaden z demonów do ciebie nie dołączy, bo wszyscy się go boją. Nie możesz jej zabić, bo on cię dorwie i ukarze, a wiesz, że to coś o wiele gorszego niż zwykła śmierć – powiedziała demonica, która opętała ciało przypadkowej pacjentki i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Przynajmniej ciągle jestem wierny jedynemu prawdziwemu Królowi Piekła, Lucyferowi…
- Który nadal siedzi zamknięty w klatce – przerwała mu Amy i z zalotnym uśmieszkiem oplotła jego szyje ramionami. – Wiele demonów nie chce żeby ona rządziła Piekłem, ale nikt o zdrowych zmysłach nie przeciwstawi się Crawley’owi. Więc wygląda na to, że jesteś na straconej pozycji, skarbie.
- Jeszcze zobaczymy. – Demon odpowiedział jej tajemniczym uśmiechem, po czym para zatopiła się w namiętnym pocałunku.

~*~ 

           Ciszę przerwał dźwięk komórki. Dean skrzywił się lekko i chcąc nie chcąc odebrał telefon.
- Ciągle nic się nie poprawiło? - Usłyszał w słuchawce zatroskany głos Bobbiego. Wiedział, że Singer traktował Alysson, jak własną córkę i mimo, że tego nie okazywał, a smutki topił w alkoholu, to bardzo się o nią martwił.
- Nadal bez zmian, a nawet gorzej – odpowiedział bezbarwnym głosem Dean i podszedł do okna. Pustym wzrokiem obserwował beztroskich ludzi spacerujących po szpitalnym parku.
- Cass się nie odzywał? – Zadał kolejne pytanie Singer, lecz odpowiedziała mu wymowna cisza. Bobby zaklął pod nosem i dodał ze złością: - Jeśli Alysson znów przez niego umrze, obiecuję, że osobiście powyrywam pióra z jego skrzydeł.
- Zróbcie z Samem wszystko żeby go wezwać. A jeśli on nie chce nam pomóc, to na pewno zrobią to demony.
- Już o tym rozmawialiśmy, Dean. Nie sprzedasz po raz drugi swojej duszy. Znajdziemy jakiś inny sposób – odpowiedział z naciskiem Bobby. On sam wiele razy myślał o pakcie, jednak wiedział, że Alysson nigdy by mu tego nie wybaczyła.
- Nie pozwolę jej umrzeć, nawet gdybym miał znów trafić do piekła – uciął rozmowę Dean i bez słowa pożegnania, rozłączył się. Ze złością zacisnął telefon w pięści i oparł dłonie o parapet. Przymknął oczy i otwartą ręką uderzył w ścianę.

~*~

           Uchyliła delikatnie powieki i skrzywiła się z bólu. Wzięła głęboki oddech i poczuła jak złamane żebra zrastają się powoli i nieprzyjemnie. Ignorując cierpienie, rozejrzała się po sali szpitalnej.
- Dean – powiedziała cicho na widok chłopaka, stojącego przodem do okna. Winchester na dźwięk jej głosu podskoczył lekko i natychmiast się odwrócił. Niemal jednym krokiem pokonał dystans dzielący go od łóżka i przysiadł na brzegu krzesła, chwytając Alysson za rękę. Na jego twarzy wymalowana była nie tylko troska, ale także ogromna ulga i radość.
- Jak się czujesz, Alysson? – Zapytał i pogładził ją po bladym policzku.
- Jakby przejechał po mnie walec – odpowiedziała słabym głosem i zmusiła się na delikatny uśmiech żeby go uspokoić. – Jakim cudem znalazłam się w szpitalu?
- Balthazar cię uratował – powiedział Dean i kręcąc głową, dodał z poczuciem winy: - Nie powinienem był pozwolić ci zostać samej w motelu. Gdybym zabrał cię do Campbellów nic by ci się nie stało.
- Przestań, Dean. To nie była twoja wina. Prędzej czy później Crowley i tak by mnie dopadł.
- Prawie przeze mnie zginęłaś... Znowu – powiedział Winchester, zaciskając dłonie na brzegu białej kołdry. Miał straszne wyrzuty sumienia i to nie tylko, dlatego, że zostawił Alysson samą, ale także przez wszystkie słowa i czyny, jakimi kiedykolwiek ją zranił. Przez te kilka dni, kiedy żył w niepewności, nie wiedząc czy jeszcze kiedyś zobaczy jej uśmiech, roześmiane oczy czy chociażby uroczą zmarszczę na czole, gdy się nad czymś zastanawiała, uświadomił sobie, jak bardzo ją kocha i jak wiele jest w stanie dla niej poświęcić.
- Nie zapominaj, że za pierwszym razem to była tylko i wyłącznie moja decyzja i jestem pewna, że nigdy bym jej nie zmieniła. – Wyciągnęła rękę żeby dotknąć jego policzka, jednak Dean przytrzymał ją i ucałował. – Ani ty ani ja nie jesteśmy święci i popełniamy błędy tak jak każdy. Mam tylko nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi moje.

           - Już dawno ci wybaczyłem, Alysson – uśmiechnął się lekko i splótł jej palce ze swoimi. Zawahał się przez chwilę, aż w końcu zebrał się na odwagę i zapytał: - A skoro już mowa o błędach to może wytłumaczysz mi, dlaczego zrobiłaś TO z Samem? Chciałaś się na mnie odegrać, czy coś?
- Tak, chyba głównie o to mi chodziło, ale tak naprawdę nie myślałam wtedy trzeźwo. Byłam rozdarta, bo to było zaraz po tym, jak zobaczyłam cię z Lisą i Benem; chciałam po prostu... - Zaczęła tłumaczyć Alysson, jednak Winchester jej przerwał:
- Zaraz, zaraz. Widziałaś mnie z Lisą i Benem? Kiedy? - Zapytał zaskoczony Dean i zaczął krążyć nerwowo po sali.
- Jak tylko wydostałam się z Czyśćca, pojechałam do Bobbiego żeby powiedział mi, gdzie mogę znaleźć ciebie i Sama. Dał mi adres, pod którym mogłam cię znaleźć, ale poradził mi, że lepiej będzie, jeśli tam nie pojadę. No, ale ja oczywiście go nie posłuchałam...
- I przyjechałaś do Cicero - dokończył za nią Dean, domyślając się, do czego zmierza historia dziewczyny. Alysson pokiwała głową i skrzywiła się lekko z bólu. Zrastające się żebra ciągle dawały jej się we znaki.
- Widziałam, że jesteś szczęśliwy, mając wreszcie prawdziwą rodzinę i nie chciałam tego niszczyć, dlatego odjechałam bez słowa - dokończyła i przymknęła oczy, opierając głowę o poduszkę. Spod jej rzęs wypłynęła łza, zostawiając po sobie mokrą ścieżkę na jej bladym policzku.
- Ty, Sam i Bobby jesteście moją rodziną i nic tego nie zmieni - powiedział Winchester i ponownie usiadł przy łóżku Alysson. Pochylił się nad nią i pocałował ją najpierw w czoło, potem w oba policzki, a dopiero na końcu w usta.
- Kocham Cię, Dean – powiedziała i uniosła głowę żeby go pocałować.
- Wiem – odpowiedział Winchester, na co Alysson zaśmiała się cicho. – Na pewno jesteś wyczerpana. Prześpij się trochę.
- Ok, ale pod warunkiem, że ty też pójdziesz odpocząć, bo wyglądasz naprawdę okropnie – obdarowała go szerokim uśmiechem, który tak bardzo w niej uwielbiał.

~*~

           Ordynator oddziału intensywnej terapii ze zdumieniem przeglądał najnowsze wyniki badań swojej pacjentki. Nie mógł pojąć jak to możliwe, że kobieta, której nawet najbardziej doświadczeni lekarze szpitala nie dawali żadnych szans na przeżycie, w jednej chwili wyzdrowiała. Wyglądało na to, że dziewczyna, jakimś cudem, była całkowicie zdrowa.
- Nie wiem jak to możliwe, ale pani badania są w normie. Nawet EKG nie wykryło żadnych nieprawidłowości w pracy serca – powiedział doktor, zapisując coś w kartotece.
- Więc mnie wypisujecie? – Zapytała z nadzieją Alysson. Miała już dosyć bezczynnego leżenia w szpitalu. Przecież mogła w tym czasie zrobić tak wiele pożytecznych rzeczy, jak np. odzyskanie duszy Sama z rąk Crowley’a.
- Przykro mi, ale jeszcze nie dzisiaj. Musimy zostawić panią na kilka dni na obserwację. A teraz proszę odpoczywać – odparł ordynator i wyszedł z sali, wkładając białą teczkę pod pachę. Alysson jęknęła cicho i opadła bezradnie na poduszki. Musiała przyznać, że jedyną rzeczą, jaką naprawdę nienawidziła była bezradność.

niedziela, 1 września 2013

Księga II Rozdział X

Rozdział X



Pik...Pik...Pik...Pik...Pik…

           Dźwięk szpitalnej aparatury rozchodził się echem po jednej z sal oddziału intensywnej terapii. Przy łóżku podpiętej do respiratora pacjentki siedział mężczyzna, trzymając nieprzytomną kobietę za rękę. Przez cały czas jej pobytu w szpitalu nie odstępował jej nawet na krok. Dziewczyna była w stanie krytycznym, który od dwóch dni nie uległ żadnej poprawie. Jedyną nadzieją na jej przeżycie był przeszczep serca, które zostało poważnie uszkodzone na skutek silnego porażenia prądem. Lekarze nie dawali jej zbyt dużych szans na wyzdrowienie; według nich cudem było już to, że kobieta po takim urazie trafiła do szpitala wciąż żywa. Uważali, że zbliżająca się noc będzie decydującą nocą w życiu pacjentki, ponieważ obecnie przy życiu utrzymywały ją tylko różnego rodzaju aparatury i resuscytator, który umożliwiał jej sztuczne oddychanie tlenem.

           Drzwi do sali zaskrzypiały cicho i do pomieszczenia wszedł Sam. Westchnął z rezygnacją i patrzył współczująco na brata. Mimo, że on w tej chwili nic nie czuł, to domyślał się, co teraz przeżywa starszy Winchester.
- Dean, siedzisz tutaj już drugi dzień. Jedź do Bobbiego i prześpij się, a jak coś się poprawi to do ciebie zadzwonię - powiedział cicho Sam podchodząc bliżej łóżka.
- Przyniosłeś mi kawę? - Zapytał ochrypłym głosem starszy Winchester, ignorując uwagę brata. Sam bez słowa podał mu parujący kubek, z którego Dean z zachłannością upił spory łyk czarnego, pobudzającego napoju, po czym odłożył go na półkę stojącą obok łóżka.
- Jak chcesz. Ale gdybyś czegoś potrzebował, to wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - po krótkiej chwili ciszy dodał młodszy Winchester, po czym poklepał brata po plecach i wyszedł z sali.

           Dean westchnął cicho i popatrzył na bladą twarz Alysson. Przejechał kciukiem po jej przedramieniu i ścisnął mocniej jej drobną dłoń. Przymknął zmęczone oczy i oparł czoło o brzeg łóżka. Nie spał już od trzech dni i z chęcią zdrzemnąłby się, chociaż kilkanaście minut, jednak wiedział, że nie może. Nie byłby w stanie zostawić Alysson tu samej. Nie mógł przegapić momentu, w którym dziewczyna wreszcie się obudzi. Chociaż sam nie był już do końca pewien czy to kiedykolwiek nastąpi. Z każdą upływającą godziną powoli zaczynał tracić na to nadzieję.
- Gdzie jesteś, Cass? Dlaczego zawsze, kiedy jesteś najbardziej potrzebny to nigdy cię nie ma? Rusz wreszcie tu ten swój anielski tyłek i uratuj ją do cholery! Proszę – szeptał gorączkowo Dean, a jego zielone oczy zalśniły od łez. Już raz stracił Alysson na półtora roku i nie mógł pozwolić, aby odebrano mu ją ponownie. Nie potrafiłby znieść kolejnego rozstania z nią.

           Drzwi ponownie się otworzyły i do sali weszła starsza kobieta w kitlu. Popatrzyła na czuwającego Deana, który nie zaszczycił jej nawet przelotnym spojrzeniem i uśmiechnęła się z troską. Podeszła do łóżka Alysson i poprawiła jej poduszkę.
- Powinien pan iść do domu odpocząć, panie Hermansen*. Nie może pan przecież siedzieć tutaj przez cały czas. Proszę mi uwierzyć, ona jest pod naprawdę dobrą opieką i jeśli jej stan ulegnie zmianie, szpital natychmiast pana o tym poinformuje - powiedziała starsza kobieta, zmieniając pacjentce kroplówkę. Dean uniósł lekko głowę i pokręcił przecząco głową.
- Nie mogę zostawić jej samej – powiedział cicho, patrząc na bladą, ale ciągle piękną, twarz Alysson.
- Widziałam w tym szpitalu naprawdę wiele i wiem, co ludzie przeżywają. Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest pozwolić swoim bliskim odejść i pogodzić się z ich śmiercią – powiedziała pielęgniarka, jednak Winchester przerwał jej ze złością:
- Ona nie umrze! Niedługo się obudzi, wyzdrowieje i wszystko będzie dobrze. Ona nie umrze... Nie może umrzeć.
- Nigdy nie należy tracić nadziei, ale czasami po prostu zostaje nam tylko zrezygnować i pogodzić się z tym, co musi nastąpić. Powinien pan pozwolić jej odejść – powiedziała niepewnie kobieta, uśmiechając się współczująco do Deana, po czym wymknęła się cicho z sali.
Winchester przetarł dłonią zmęczoną twarz i przymknął oczy.
- Nie mogę, Alysson. Nie mogę pozwolić ci odejść. Jesteś dla mnie wszystkim, co mam. Nie mogę cię znów stracić – powiedział cicho i pocałował delikatnie jej kruchą dłoń.

~*~

           Otworzyła oczy, jednak zaraz je przymknęła, ponieważ oślepiło ją światło, odbijające się od nieskazitelnie białych ścian pomieszczenia. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił się już do rażącej jasności, rozejrzała się dookoła. Na pierwszy rzut oka, pomieszczenie mogłoby przypominać salę szpitalną, gdyby nie fakt, że nie było w nim żadnych mebli. Pokój był pozbawiony także okien i lamp, co wydawało się dość dziwne, biorąc pod uwagę niewyjaśnioną jasność, jaka w nim biła. Jedyne wyjście z tego pomieszczenia stanowiły złote drzwi, znajdujące się na przeciwległej ścianie. Alysson ruszyła w ich stronę, jednak potknęła się o coś i z trudem zachowała równowagę. Spojrzała w dół i uniosła brwi ze zdziwienia. Miała na sobie jedwabną białą suknię aż do ziemi, obszywaną złotymi nićmi. Pokręciła z irytacją głową i podwinęła lekko sukienkę. Podeszła do złotych drzwi, a stukot jej srebrnych szpilek rozchodził się echem po pomieszczeniu. Nacisnęła klamkę, jednak drzwi ani drgnęły. Spróbowała jeszcze raz i znów nic. Zbadała uważnie drzwi, lecz nie znalazła nawet dziurki od klucza.
- Nie możesz jeszcze otworzyć tych drzwi, Alysson - usłyszała za sobą znajomy, spokojny głos. Odwróciła się ostrożnie i zmarszczyła brwi. Czyżby to była kolejna sztuczka jakiegoś dżina?
- Mamo? Co to ma znaczyć? Gdzie ja jestem? - Zapytała i cofnęła się o krok, kiedy kobieta podeszła do niej bliżej. Miała na sobie taką samą suknię jak Alysson, a jej włosy opadały swobodnymi falami na nagie ramiona.
- Spokojnie, kochanie. Wszystko ci wytłumaczę. - Katherine Heid, jak zawsze opanowana, uśmiechnęła się uspokajająco do córki.
- To jest Niebo? Czy ja...? Czy ja umarłam? - Zapytała niepewnie Alysson. Matka położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się ciepło.
- Jesteśmy w czymś w rodzaju poczekalni. To tu trafiają dusze ludzi, którzy są blisko śmierci, ale mają jeszcze jakieś szansę na przeżycie. A to czy wrócą do swoich ciał na Ziemi zależy tylko od ich silnej woli - powiedziała Katherine, wskazując dłonią na pomieszczenie. - Tak, więc jeszcze nie umarłaś, ale jeśli się poddasz i przejdziesz przez te drzwi to umrzesz. A nie możesz zrezygnować, ponieważ tam na dole ktoś na ciebie czeka i wydaje mi się, że bardzo mu na tobie zależy.

           Alysson oczami wyobraźni zobaczyła uśmiechającego się rozbrajająco Deana, dokładnie takiego, jakim zapamiętała go sprzed Apokalipsy. Jeśli starszy Winchester ciągle czuł do niej to samo, co kiedyś to wiedziała, że jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Nawet oddać na nią własne życie.
Katherine uśmiechnęła się do córki znacząco, widząc jej rozczulony wyraz twarzy.
- Ale nawet, jeśli wrócisz na Ziemię, będziesz musiała się jakoś uleczyć. A dokonasz tego tylko za pomocą swojej łaski – dodała Katherine, podchodząc do małego stolika w rogu pokoju, którego - Alysson mogłaby przysiąc- wcześniej tam nie było. Kobieta otworzyła srebrną szkatułkę, stojącą na nim i wyjęła z niej małą buteleczkę.
- No to chyba mamy problem, bo moje anielskie moce zostały w Czyśćcu – odparła obojętnie Alysson i uśmiechnęła się sztucznie. Nie chciała żeby matka widziała, że dziewczyna zaczyna mieć wątpliwości. Jeśli odzyskanie jej anielskiej części było jedyną szansą na przeżycie to zaczynała poważnie martwić się o swoje życie. Wszystko zaczynało jej się powoli układać, więc nie chciała tego stracić i znów trafić do Czyśćca.
- Nie zapominaj, że od tego masz mnie, córeczko – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się z satysfakcją i wyciągnęła przed siebie rękę. Na jej dłoni leżała niewielka buteleczka z błękitnym, niemalże srebrnym płynem, otoczona delikatną poświatą światła. – Jedyne, co musisz zrobić, to wypić to.
- I tylko tyle? – Zapytała Alysson, na co Katherine pokiwała głową. Dziewczyna wzięła ostrożnie butelkę i popatrzyła niepewnie na jej zawartość.

           Chwyciła dwoma palcami korek butelki, jednak zawahała się zanim go wyciągnęła. Popatrzyła na matkę i zagryzła wargi.
- Mogę cię o coś zapytać, mamo? Tylko proszę odpowiedz mi szczerze.
- Zawsze byłam z tobą szczera, skarbie – odpowiedziała Katherine, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza jej córka.
- Dlaczego odkąd wróciłam z Czyśćca, Balthazar mnie pilnował? Dlaczego się na to zgodził? Jakoś trudno mi uwierzyć, że jest honorowym człowiekiem i po prostu chciał spłacić swój dług wdzięczności względem ciebie. Mam wrażenie, że kryje się za tym jakaś poważniejsza sprawa – powiedziała Alysson uważnie obserwując matkę. Starała się wyczytać coś z jej twarzy, jednak Katherine nie zdradzała żadnych emocji. Przymknęła tylko delikatnie oczy i uśmiechnęła się pod nosem. Musiała przyznać, że jej córka była naprawdę sprytna, skoro domyśliła się, że Katherine ma jakąś tajemnicę, którą już od kilkudziesięciu lat trzymała w sekrecie przed całym światem.
- Ja i Balthazar znaliśmy się od naprawdę bardzo dawna. Zanim upadłam byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale z czasem zrozumieliśmy, że łączy nas coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń - wyjaśniła Katherine i popatrzyła na córkę przepraszająco. Żałowała, że już wcześniej nie powiedziała Alysson całej prawdy.
- Ale... Przecież kochałaś tatę i to dla niego się zbuntowałaś. Upadłaś, bo chciałaś z nim być – powiedziała łowczyni, nie mogąc uwierzyć, że jej rodzicielkę i tego aroganckiego i jakże denerwującego anioła kiedykolwiek coś łączyło. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że ułożone małżeństwo jej rodziców, które uważała za wzór idealnego związku, prawdopodobnie było po prostu wierutnym kłamstwem.
- To prawda, ale kiedy byłam jeszcze w Niebie kochałam tylko Balthazara. Dopiero, gdy zostałam wysłana z tajną misją na Ziemię i poznałam Nathana, wszystko się zmieniło. To, co czułam do twojego ojca było czymś wspaniałym, czymś magicznym, czego nigdy w swoim bardzo długim życiu do nikogo nie czułam – odparła Katherine i uśmiechnęła się czule do swoich wspomnień.
- Skoro Balthazar cię kochał to, dlaczego pozwolił ci tak po prostu odejść na Ziemię? – Zapytała niepewnie Alysson. Była pewna, że po tym, co wyznała jej matka, będzie inaczej patrzyła na anioła. Po tym wszystkim na pewno będzie w stanie lepiej zrozumieć jego postępowanie.
- Bo wiedział, że dzięki temu będę szczęśliwsza niż gdybym była z nim – odpowiedziała cicho kobieta. Położyła młodszej Heid dłoń na ramieniu i dodała: - Przepraszam, że nie powiedziałam ci tego wcześniej.
- Nie miałaś okazji żeby to zrobić. – Alysson uśmiechnęła się delikatnie i uścisnęła dłoń Katherine.

           Łowczyni przeniosła swój wzrok ponownie na buteleczkę, którą ciągle ściskała w dłoni i przełknęła głośno ślinę.
- Czas już na ciebie – powiedziała Katherine, na co Alysson pokiwała tylko głową. Ostrożnie odkręciła butelkę i powąchała jej zawartość. Wyczuła dziwne połączenie zapachu lilii i cytrusów.
- Co się stanie po tym, jak to wypiję? – Zapytała Alysson i przyłożyła buteleczkę do ust.
- Wrócisz do swojego ciała na Ziemi, a twój organizm zacznie się powoli regenerować – odpowiedziała Katherine, a kiedy łowczyni wypiła srebrny płyn, ostrzegła ją: - może odrobię zaboleć.

           Przełknęła ślinę, próbując pozbyć się metalicznego smaku, jaki został w jej ustach po wypiciu srebrnego płynu. Poczuła w żołądku dziwne uczucie ciężkości, które po chwili stało się nie do wytrzymania. Miała wrażenie jakby połknęła ogromny kamień, który powoli miażdżył jej organy wewnętrzne. Zgięła się w pół i jęknęła cicho z bólu. Pusta buteleczka wypadła z jej dłoni i z trzaskiem rozbiła się o marmurową podłogę.
- Powodzenia, córeczko… - cichy głos Katherine, odbił się echem w głowie Alysson. Dziewczyna zamknęła oczy i upadła na zimną podłogę.


* jedno z wielu fałszywych nazwisk Deana

wtorek, 13 sierpnia 2013

Księga II Rozdział IX

Rozdział IX




           Pierwsze, co poczuła po odzyskaniu przytomności to zapach wilgoci i krwi oraz pulsujący z tyłu głowy ból. Uchyliła lekko powieki i rozejrzała się po czymś w rodzaju aresztu więziennego z czasów II wojny światowej. Masywne ściany budynku bez chociażby jednej najmniejszej szpary, nie przepuszczały nawet odrobiny światła. Cela, w której przebywała Alysson, oddzielona była od sąsiedniej grubą czarną kurtyną, za której dochodziły ciche jęki bólu. Całe to wnętrze przypominało łowczyni scenerię rodem z czarno-białych horrorów, w których sadystyczny uciekinier z zakładu dla obłąkanych więzi swoje ofiary w piwnicy i powoli morduje każdą z nich.

           Zerknęła w dół i zobaczyła, że jest przypięta pasami do rozwalającego się już krzesła elektrycznego. Szarpnęła się, jednak pasy były zbyt mocno zaciśnięte, aby się z nich wydostać.
- No proszę. Obudziła się nasza wielmożna Królowa. – Nagle tuż za nią pojawił się ten sam blondyn, który razem ze swoimi kompanami obezwładnił ją wcześniej w pokoju motelowym. Pochylił się nad nią, odgarnął jej ciemne loki z twarzy i szepnął jej do ucha: - Mój szef zaraz tu przyjdzie i się tobą zajmie, Wasza Wysokość.
- Czego ode mnie chcecie? – Warknęła, odsuwając swoją twarz od mężczyzny. Nim jednak blondyn zdążył odpowiedzieć, przy wejściu do celi pojawił się kolejny demon ze szklanką whisky w dłoni.
- Idź sprawdź, jak czuje się nasz drugi gość – rozkazał mężczyzna w garniturze, patrząc znacząco na blondyna. Chłopak z niezadowoloną miną wyprostował się i powłócząc nogami, jak niezadowolone dziecko, wyszedł z celi, znikając za czarną kotarą.
- Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – Zapytała Alysson, ciągle próbując poluzować pasy, którymi była przypięta. Mężczyzna upił łyk brunatnego alkoholu i uśmiechnął się cynicznie.
- Jestem Crowley, Król Piekła – przedstawił się demon i teatralnie skłonił przed nią swoją głowę.
- Myślałam, że w Piekle najważniejszy jest Lucyfer.
- Owszem, tak kiedyś było, ale później twoi przyjaciele zamknęli go ponownie w klatce i jak na razie to ja rządzę w Piekle – odparł Crowley i dopił swoją whisky. – No, ale przejdźmy do sedna sprawy. Chodzą słuchy, że niedawno wydostałaś się z Czyśćca.
- A nawet gdyby tak było to, co ci do tego?
- A może trochę grzeczniej? Mam dla ciebie bardzo korzystną propozycję. Ty pokażesz mi, gdzie jest wejście do Czyśćca, a ja oddam Samowi duszę i przy okazji pomogę ci odzyskać twoją anielską moc. – Demon powiedział to takim tonem, jakby to była najprostsza rzecz na świecie i oparł się o panel, do którego było podpięte krzesło elektryczne.
- Duszę Sama? – Powtórzyła zaintrygowana Alysson i nagle ją olśniło. W jednej chwili wszystkie fragmenty układanki ułożyły się w jedną całość. – To ty go wskrzesiłeś. I Samuela Campbella także. To, dlatego Campbellowie polują na alfy; bo mają nadzieję, że powiedzą im, gdzie jest wejście do Czyśćca.
-Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak bystra. Ale, jak się pewnie domyślasz, starania Campbellów na niewiele się zdają, więc cała swoją nadzieję pokładam teraz w tobie.
- No to się bardzo zawiedziesz – rzuciła jadowicie Alysson, mrużąc oczy.
- Jeszcze zobaczymy – mruknął pod nosem Crowley i podszedł do czarnej kurtyny, która przesłaniała widok drugiej celi. Jednym ruchem szarpnął za sznur zwisający w kącie i kotara natychmiast opadła.
- Twój przyjaciel też był strasznie uparty i zobacz, jak skończył – powiedział Crowley wskazując wnętrze drugiej celi. Alysson odwróciła w tamtym kierunku głowę i zamarła.

           Na środku celi stał metalowy stół z różnego rodzaju przyrządami do tortur i ogromnym zasobem strzykawek wypełnionych krwią – jak domyśliła się Alysson – nieboszczyka. Obok stołu stało krzesło, do którego siedział, przypięty grubymi łańcuchami, półprzytomny mężczyzna cały we krwi.
- Benny… - powiedziała cicho, widząc przyjaciela w tak opłakanym stanie.
- Nie potrafił udzielić żadnych wartościowych informacji, więc chyba nie jest mi już potrzebny – powiedział Crowley i podszedł do metalowego stołu, z którego wziął zaostrzoną maczetę.
- Co? Nie… Nie, poczekaj! – Krzyknęła Alysson, czując jak ciasne pasy wrzynają jej się w nadgarstki, raniąc przy tym boleśnie jej skórę. Crowley zatrzymał się z maczetą uniesioną ku górze i spojrzał na nią.
- Przypomniałaś sobie wreszcie, gdzie jest Czyściec? – Zapytał, opierając maczetę o poręcz krzesła, tuż obok dłoni nieprzytomnego wampira.
- Jeśli naprawdę masz duszę Sama to uwierz mi, mogłabym nawet teraz zaprowadzić cię do portalu, gdybym tylko wiedziała, gdzie on jest – powiedziała ze złością i zacisnęła pięści z bezradności. Znajdowała się w beznadziejnej sytuacji, z której nie widziała żadnego wyjścia.
- Może i jesteś dobrym kłamcą, ale ja i tak ci nie wierzę. Ani tobie, ani twojemu krwiożerczemu znajomemu – powiedział demon i bez wahania zamachnął się maczetą.
- Benny! – Krzyknęła Alysson, odruchowo próbując zerwać się z krzesła, jednak zatrzymały ją pasy. Zamknęła oczy, nie mogąc patrzeć na odciętą głowę przyjaciela, która zakrwawiona upadła na ziemię. Odwróciła głowę w przeciwną stronę, a spod jej rzęs wypłynęła słona łza. Czuła wewnątrz siebie przerażającą pustkę, którą z każdą sekundą wypełniało ogłuszające poczucie winy.
- Chcesz skończyć tak jak on, skarbie? – Zapytał Crowley i otarł kciukiem płynącą po jej policzku łzę.

           Alysson odsunęła od niego głowę ze wstrętem, próbując powstrzymać drżenie rąk.
- Dlaczego to robisz? Nie możesz zrozumieć, że nie mam pojęcia, gdzie jest wejście do tego cholernego Czyśćca?! – Zapytała cicho i pociągnęła delikatnie nosem. Demon uśmiechnął się cynicznie na jej słowa i podszedł do panelu z różnymi pokrętłami i przyciskami.
- Wiesz, że to krzesło ma prawie 70 lat? Zawsze byłem ciekaw czy jeszcze działa… A teraz mam ochotniczkę, na której mogę je wypróbować - powiedział przesuwając dłonią po włączniku prądu.
- Choćbyś nie wiem, co robił, nie powiem ci gdzie jest Czyściec, bo jak już kilka razy mówiłam, nie mam pojęcia, gdzie on jest! - Warknęła cicho Alysson, jednak jej głos odrobinę zadrżał, ponieważ po tym wszystkim nie była pewna, do czego jeszcze może być zdolny demon.
- Nie martw się, zaraz sobie przypomnisz – mruknął pod nosem mężczyzna i przekręcił lekko jeden z kurków, po czym nacisnął duży, czerwony przycisk. Kiedy Alysson poczuła wstrząsający jej ciałem prąd elektryczny, zacisnęła dłonie na poręczach krzesła, a jej twarz wykrzywił grymas bólu. Po kilku sekundach napięcie w przewodach zmalało do zera.
- I co, nadal twierdzisz, że nie wiesz, gdzie jest Czyściec? - Zapytał Crowley, zjawiając się tuż obok niej. Alysson z wysiłkiem uniosła głowę i popatrzyła na niego słabo.
- Odwal się – powiedziała, dysząc cicho. Mężczyzna zamachnął się i uderzył ją otwartą dłonią w twarz, po czym pochylił się nad nią i uniósł gwałtownie jej podbródek. Starł krew sączącą się z jej rozciętej wargi i popatrzył w piwne oczy dziewczyny.
-Nie zmuszaj mnie żebym stał się niemiły – powiedział spokojnie Crowley i znów podszedł do panelu.
- Czyli teraz jesteś miły? Ile razy mam ci powtarzać, że…- jej dalsze słowa przerwała kolejna, tym razem silniejsza i dłuższa, fala prądu, która przeszyła jej ciało. Alysson krzyknęła cicho, czując jak każda, chociażby najmniejsza, komórka w jej organizmie wypełnia się ogromnym bólem. Jej ciało wygięło się w łuk, a z nosa puściła się stróżka ciemnoczerwonej krwi. Wszystko to trwało zaledwie kilkanaście sekund, jednak Heid miała wrażenie jakby ból ogarniał ją już od dobrych kilkudziesięciu minut, niszcząc jej ciało od środka.
- Pobędziesz tutaj kilka dni to może zmądrzejesz – powiedział Crowley, patrząc na bladą i wycieńczoną twarz łowczyni. Mężczyzna zamknął cele na kłódkę i wyszedł, zostawiając na wpół przytomną dziewczynę samą.

           Alysson z trudem łapała każdy kolejny oddech. Czuła dziwny ciężar w klatce piersiowej, który utrudniał jej swobodne oddychanie. Chciała skorzystać z tej okazji, w której demony zostawiły ją samą w celi, lecz nie była w stanie nawet unieść odrobinę głowę. Jęknęła cicho czują smak zaschniętej krwi na swoich ustach. 

Castiel, musisz mi pomóc!... Cass!.. Balthazar... Jeśli ktokolwiek mnie słyszy… błagam!

Ostatnia myśl powoli zgasła w jej umyśle. Jej oddech stał się płytki i urywany, a po chwili prawie niewyczuwalny. Świat zawirował jej przed oczami i nagle w jednym momencie wszystko zgasło. Alysson straciła przytomność.

           Po jakimś czasie w pomieszczeniu rozległ się odgłos ciężkich kroków, odbijający się echem od betonowych ścian i do celi ponownie wszedł blond włosy demon. Położył na stoliku butelkę wody mineralnej i podszedł do nieprzytomnej Alysson. Pochylił się nad nią i spojrzał w jej bladą twarz. Nagle ktoś położył na jego głowie dłoń i z uszu, oczu oraz nosa mężczyzny wystrzeliło oślepiające światło, a po chwili demon upadł martwy na ziemię. Obok ciała blondyna stał szatyn, kręcąc głową z politowaniem. Podszedł do łowczyni i zbadał jej słaby puls.
- Poradzisz sobie sama? Jasne, właśnie widzę jak sobie radzisz - mruknął pod nosem Balthazar, próbując uwolnić nieprzytomną Alysson z ciasno zaciśniętych pasów. Kiedy już mu się to udało, wziął dziewczynę na ręce i oboje zniknęli.